W ich pierwszej walce był remis, teraz w Las Vegas na takie rozwiązanie nikt nie stawiał, na zwycięstwo Fury’ego przed czasem też niewielu. Jeśli już, to Król Cyganów miał wygrać na punkty, a Wilder oczywiście przez nokaut.
Obaj postawili w przygotowaniach na siłę i masę. Wilder ważył prawie 105 kg, o 7 kg więcej niż w ich pierwszej walce, Fury wniósł na wagę kilkanaście kilogramów więcej niż wtedy, gdy w listopadzie 2015 roku wygrywał z Władimirem Kliczką i odbierał mu mistrzowskie pasy IBF, WBA i WBO. Ale królem był krótko, tytuły zabierano mu jeden po drugim, a on pogrążał się w depresji. Przegrywał z alkoholem, narkotykami i otyłością. Wydawało się, że w bojach o wielką stawkę już go nie zobaczymy, ale dokonał cudu i wrócił do gry.
Co więcej, w pierwszym pojedynku z Wilderem, 1 grudnia 2018 roku w Los Angeles, choć dwa razy padał na deski, był lepszy. Ale wypunktowano remis, pas WBC zatrzymał więc Amerykanin.
Kiedy nowy, amerykański trener Fury’ego, Javan Hill Steward, bratanek legendarnego Emanuela, zapowiadał, że w rewanżu Król Cyganów idzie po nokaut, mało kto podzielał jego optymizm. Wydawało się, że frontalny atak to zbyt duże ryzyko, a wiadomo, jak mocno bije Wilder. Ale Fury postanowił ogniem gasić ogień. Tyle że w Wilderze od początku nie było ani ognia, ani życia. Przypominał Mike’a Tysona, który w Memphis prawie 20 lat temu czekał na egzekucję w walce z Lennoksem Lewisem.
Wilder przegrał dwie pierwsze rundy, a w trzeciej padł na deski po prawym sierpowym Fury’ego, który trafił go w okolice ucha. I był to początek końca. W piątym starciu Amerykanin znów był liczony, tym razem po lewym haku na korpus. Wilder chwiał się po każdym uderzeniu rywala, walczył tylko o przetrwanie, a Fury konsekwentnie szedł po pas, którego nigdy nie miał w swojej kolekcji.