Tyson Fury zremisował walkę z mistrzem Deontayem Wilderem

Remisem zakończyło się mistrzowskie starcie wagi ciężkiej, w którym Deontay Wilder mierzył się z Tysonem Furym. Takiego wyniku nie spodziewał się chyba prawie nikt - pisze Onet.

Publikacja: 02.12.2018 07:10

Tyson Fury zremisował walkę z mistrzem Deontayem Wilderem

Foto: AFP

Fury udowodnił po raz kolejny, że jest wybitnym bokserem i choć dwa razy w tej walce leżał na deskach, to znów zdołał zaszokować sporą część bokserskiego świata. Wilder nie stracił swojego tytułu i pozostał niepokonany, ale jego zwycięski marsz pełen prawie samych nokautów został zatrzymany. To była naprawdę znakomita 12-rundowa walka, w której obaj panowie pokazali pełnię swoich możliwości.

Kibice boksu w królewskim wydaniu w Polsce wiedzieli, że niedziela drugiego grudnia zacznie się dla nich wyjątkowo wcześnie. Walka Wilder kontra Fury odbywała się w Los Angeles, a to oznaczało, że Brytyjczyk stanie przed szansą zostania mistrzem nad ranem polskiego czasu. Fury oczywiście nie był uznawany za faworyta tego pojedynku, ale raczej niewielu twierdziło, że "Gypsy King" nie ma na zwycięstwo żadnych szans. Z jednej strony jego rywalem był czempion, który już 39 razy posyłał swoich rywali na deski, ale z drugiej Fury w karierze wprawił już raz bokserski świat w osłupienie.

Dla Deontaya Wildera to starcie miało być już kolejną obroną pasa WBC, ale przede wszystkim kolejnym krokiem do udowodnienia niedowiarkom swoich możliwości. Amerykanin od 2015 roku posiadał pas, był niepokonany w 40 walkach, z których tylko jedną stoczył na pełnym dystansie, a mimo to w bokserskim rankingu wymieniany był zawsze jako numer dwa. Pozycja lidera należała do młodszego i bardziej utytułowanego Anthonego Joshuy. Jasne było, że nawet triumf z Furym nic tu nie zmieni, ale pokonanie byłego mistrza miało być dla Wildera kolejnym krokiem do jego wyczekiwanej walki z mistrzem IBF, WBA i WBO.

Dla Fury'ego to starcie miało inny wymiar. Brytyjczyk, gdy w 2015 roku pokonał młodszego z braci Kliczko, odbierając mu wszystkie tytuły stał się nową sensacją bokserskiego świata. "Gypsy King" miał przed sobą wielką karierę i wtedy... przestał walczyć na trzy lata. Depresja, narkotyki i wywiad na temat samobójstwa - to tylko niektóre problemy z jakimi zmagał się Fury. Mało kto stawiał na jego powrót do boksu, ale jednak Brytyjczyk znów wszystkich zaskoczył i po przerwie zdecydował się wrócić na ring. W 2018 roku wygrał już dwa pojedynki, chudnąc w międzyczasie około 40 kilogramów i wywalczył sobie prawo do starcia, które mogło dać mu powrót na tron królewskiej kategorii.

Tak w wielkim skrócie prezentowała się sytuacja przed niedzielnym pojedynkiem. Do tego doszło oczywiście mnóstwo wzajemnych prowokacji, seria szumnych zapowiedzi w wywiadach i cała reszta otoczki, która tak często towarzyszy bokserskim hitom. Wszystko to przestało jednak mieć znaczenie, gdy obaj panowie pojawili się na hali w LA. Najpierw na ring wszedł uśmiechnięty i tańczący Tyson Fury, który do wygrania miał jeden ze wspanialszych powrotów w ostatnich latach. Potem między linami pojawił się zamaskowany faworyt - mistrz który miał przed sobą tylko jedno nokautujące zadanie.

Tyson Fury wszedł do ringu w świetnym nastroju i taki też miał przez prawie całą walkę. Brytyjczyk był niezwykle ruchliwy, co chwilę prezentował zwody, doskonale poruszał się na nogach i starał się sprowokować Wildera. Oczywiście w swoim stylu chował ręce za siebie i szeroko uśmiechał się do przeciwnika. Na koniec pierwszej rundy Brytyjczyk wyprowadził jeden mocny cios i to starcie mogło być punktowane dla niego.

Wilder spokojnie czekał, aż rywal się zmęczy i szukał swojej okazji. Szybko okazało się jednak, że Brytyjczyk jest świetnie przygotowany kondycyjnie i znakomicie czuje dystans. Jego zwody deprymowały Wildera i plan Fury'ego zaczynał się sprawdzać. W trzeciej odsłonie Brytyjczyk dobrze trafił kombinacją lewy - prawy i choć Wilder zrewanżował się w kolejnej odsłonie (na nosie Fury'ego pojawiła się krew), to nadal można było uważać, że to pretendent ma w tym starciu inicjatywę.

Kolejne rundy nie przyniosły zmiany obrazu walki. Fury cały czas widział dosłownie wszystko i przy okazji nie tracił szybkości. Wilder nigdy nie był mocno trafiony, ale sam też nie potrafił trafić i punktował po prostu gorzej. Mistrz zaczynał być zdenerwowany i coraz częściej zamaszystymi sierpami i ciosami w półdystansie szukał okazji do nokautu.

Fury pokazał prawdziwy kunszt uników, wyczucia dystansu i klinczowania w odpowiednich momentach... do czasu. W dziewiątej rundzie Brytyjczyk po raz kolejny próbował sprowokować rywala, ale tym razem dał się trafić w głowę. Nie były to czyste ciosy, ale uderzone z tak piekielną mocną, że Fury poleciał na deski. Nie był zamroczony i jasne było, że wstanie, ale Wilder czekał właśnie na taką okazję.

Pewnie większość kibiców spodziewała się teraz wielkiej nawałnicy ciosów Wildera i taka rzeczywiście nadeszła, z tym że Fury szybko otrząsnął się, poszedł do klinczu, a potem wróciły jego uniki. Tę rundę przegrał na pewno, ale Wilder zobaczył, że wstający z desek Fury wcale nie był w gorszej formie.

Jedenasta runda znów mogła być punktowana na korzyść Brytyjczyka, bo Fury wcale nie zamierzał odpoczywać, jak się później okazało to mogło dać mu zwycięstwo. Mogło, ale nie dało, bo w rundzie ostatniej Wilder tym razem idealnie trafił prawym sierpem w ucho przeciwnika, a potem poprawił lewym. Tym razem Fury padł już wyraźnie zamroczony i miało kłopoty z powstaniem. W końcu zmieścił się w czasie, a potem z kłopotami nie dał się trafić po raz kolejny. W tym momencie walka była najbliżej zakończenia przed czasem i w zasadzie sędzia mógł to zrobić, lecz Fury w samej końcówce doszedł do siebie, wrócił do zadawania ciosów i tak obu panów zastał ostatni gong.

Jasnym było, że punktowanie takiego pojedynku nie należy do łatwych i choć Wilder dwa razy powalił przeciwnika na deski, to ciężko było powiedzieć, że zdecydowanie wygrał którąkolwiek z rund poza dziewiątą i ostatnią. A jak mogą skończyć się tak równe pojedynki? Remisem. Jeden z sędziów wskazał na zwycięstwo Wildera, drugi widział w roli wygranego Fury'ego, a trzeci wypunktował remis. Chyba najmniej spodziewany wynik stał się faktem. Wilder utrzymał swój tytuł, ale jednocześnie jego zwycięski marsz został zatrzymany. Obaj pozostali niepokonani i obaj mogą być z siebie dumni. Na sam koniec zawodnicy pogratulowali sobie nawzajem i zgodzili się w kwestii bycia najlepszymi "ciężkimi" na świecie, wyraźnie prowokujący przy tym Anthonego Joshuę - pisze Onet.

Fury udowodnił po raz kolejny, że jest wybitnym bokserem i choć dwa razy w tej walce leżał na deskach, to znów zdołał zaszokować sporą część bokserskiego świata. Wilder nie stracił swojego tytułu i pozostał niepokonany, ale jego zwycięski marsz pełen prawie samych nokautów został zatrzymany. To była naprawdę znakomita 12-rundowa walka, w której obaj panowie pokazali pełnię swoich możliwości.

Kibice boksu w królewskim wydaniu w Polsce wiedzieli, że niedziela drugiego grudnia zacznie się dla nich wyjątkowo wcześnie. Walka Wilder kontra Fury odbywała się w Los Angeles, a to oznaczało, że Brytyjczyk stanie przed szansą zostania mistrzem nad ranem polskiego czasu. Fury oczywiście nie był uznawany za faworyta tego pojedynku, ale raczej niewielu twierdziło, że "Gypsy King" nie ma na zwycięstwo żadnych szans. Z jednej strony jego rywalem był czempion, który już 39 razy posyłał swoich rywali na deski, ale z drugiej Fury w karierze wprawił już raz bokserski świat w osłupienie.

Pozostało 84% artykułu
Boks
Boks. Polskie pięściarki wywalczyły kwalifikacje olimpijskie
Boks
Anthony Joshua nokautuje jak dawniej. Kto następnym rywalem?
Boks
Walka Joshua – Ngannou. Miliony na ringu w Rijadzie
Boks
Walka Fury - Usyk. Czekając na cud i szczęście
Boks
Znany polski bokser przyłapany na dopingu. Jest wieloletnia dyskwalifikacja