W polskiej gospodarce nie zdarzyło się nic takiego, co uzasadniałoby taki spadek. Padło jednak wiele mocnych propozycji i deklaracji z ust polityków: podatek od aktywów instytucji finansowych, podatek od sklepów wielkopowierzchniowych, opodatkowanie wszystkich form zatrudnienia ZUS i kilka innych. Większość z nich przybiera formę represji wobec biznesu.

Wszystko to ma pozwolić sfinansować populistyczne obietnice, z dwiema skrajnymi na czele: 500 zł wsparcia na każde (albo niemal każde) dziecko oraz obniżenie wieku emerytalnego. Pierwsze to zwykłe rozdawnictwo, i to z pustej kieszeni, drugie nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia demograficznego. Większość ekonomistów nie widzi sposobu na zbilansowanie populistycznych obietnic inwazyjnymi podatkami. W zanadrzu mamy jeszcze całkowitą likwidację OFE, a więc przejęcie emerytalnych oszczędności Polaków przez państwo. Dla giełdy gwóźdź do trumny.

Najprecyzyjniej zjawiska ujmuje się w liczbach. W przypadku zaufania biznesu do polityków nie ma więc lepszego wskaźnika niż wspomniane 25 proc. spadku. Inwestorzy najwyraźniej boją się tego, co zamierza nowy rząd. Tak, boją się, że nie zarobią, bo polskie firmy będą w gorszej kondycji. Więc i Polacy powinni się obawiać. Pogarszająca się kondycja firm to mniej pracy i inwestycji, a to może się odbić czkawką na polskim wzroście gospodarczym. A dobrobyt buduje się właśnie dzięki niemu. Pracą, a nie rozdawaniem.

Jeśli ktoś myśli, że będzie zamożny, gdyż państwo mu to zapewni, to się najzwyczajniej myli. Bo politycy, żeby komuś dać, muszą wpierw komuś zabrać. I właśnie się do tego zabrali. Warto się zastanowić, czy przypadkiem nie zabierają właśnie wam, drodzy czytelnicy. Dopóki nie sięgną po coś dużo ważniejszego niż pieniądze.