Łatwo jest bowiem zwiększać eksport, gdy mięso czy jaja z innych państw z rynku zniknęły z powodu różnych kryzysów, epidemii. Łatwo jest wtedy zwiększać produkcję, ponieważ każdą ilość uda się sprzedać. Budowanie pozycji wyłącznie na takich podstawach i konkurowaniu ceną ma krótkie nogi.

Ukraińscy producenci mogą bowiem dostarczyć drób jeszcze taniej i już wypierają rodzimą produkcję z rynków unijnych. Z jajkami będzie tak samo, a ich producenci muszą szykować się na znacznie poważniejszy kryzys. Te z chowu klatkowego są teraz na cenzurowanym, sieci handlowe czy gastronomia zapowiada stopniowe wycofywanie ich z rynku i zastępowanie tymi z bardziej zrównoważonych metod chowu drobiu.

Dla części klientów, zwolenników żywności produkowanej przemysłowo, aby tylko była tańsza, będzie to problem. Dla biznesu też. Ale trendu nie da się powstrzymać. Czy polscy producenci, dostarczający na rynek głównie te najtańsze, przemysłowe jajka, są do tej rewolucji przygotowani albo przynajmniej nad tym pracują?

Już niedługo okaże się, że w innym kraju będzie otwierany szampan, ponieważ po zniknięciu z rynku produktów z Polski, otworzyły się nieoczekiwane możliwości dla eksportu jaj. O ile wcześniej nie wystąpi innego rodzaju kryzys, czego zupełnie nie da się przewidzieć.

Produkcja rolna to biznes niesłychanie ryzykowny, ceny zmieniają się jak w kalejdoskopie. Teraz dzięki internetowi i serwisom społecznościowym nawet najdrobniejsze wpadki błyskawicznie mogą urosnąć do rangi katastrof i zatopić nawet duże firmy. Trzeba ciągle uważać i być gotowym na najgorsze. Hossa nie potrwa za długo.