Przekonują się o tym co rusz banki, które swoją drogą na warszawskiej giełdzie są jedną z najważniejszych branż i w związku z tym mają bardzo duży wpływ na notowania indeksów giełdowych. Aby była jasność: daleki jestem od ubolewania nad ich losem. Wręcz przeciwnie... nóż mi się w kieszeni otwiera, kiedy słyszę, że mój bank wprowadza kolejne opłaty za konto, które przecież miało być za darmo. Nie w tym jednak rzecz. Trzeba się pogodzić z tym, że banki będą zarabiać i to głównie naszym kosztem. Trudno natomiast zrozumieć, dlaczego część tych zysków nie miałaby do nas wrócić, chociażby w postaci wypłacanych dywidend. Jak się jednak okazuje, te stoją pod znakiem zapytania i to wcale nie dlatego, że banki zarabiają za mało.

Część banków nawet chciałaby płacić dywidendę, ale nie pozwala jej na to niepewność regulacyjna. Z jednej strony wciąż mamy nierozwiązaną kwestię kredytów frankowych, z drugiej strony zaś działania nadzorcy, który stawia sektorowi konkretne wymagania. Już pal licho „zwykłych" inwestorów. Ci są przyzwyczajeni, że traktuje się ich niepoważnie, mało kto liczy się z ich zdaniem i zapewne przełkną kolejną gorzką pigułkę. Szkoda natomiast Skarbu Państwa, który kontroluje już banki mające blisko 40 proc. udziałów w rynku, a który to na dywidendach mógłby się nieźle obłowić i wydać uzyskane z tego tytułu pieniądze na inne cele. Państwo woli jednak skupiać się na niekończących dyskusjach i rozwiązaniach na ostatnią chwilę, zamiast zadbać, jeśli nawet nie o ogółu, to o swój interes.