W połowie kwietnia premier Mateusz Morawiecki przedstawił plan rozwiązania problemu otwartych funduszy emerytalnych. Wszystkie zgromadzone tam środki, czyli 162 mld zł, zostaną przeniesione na prywatne indywidualne konta emerytalne członków OFE lub na ich konta w ZUS. Od kwot przekazywanych na IKE państwo pobierze prowizję, którą nazywa opłatą przekształceniową. – Gdyby tej opłaty nie było, pieniądze te byłyby uprzywilejowane wobec emerytur wypłacanych z ZUS, które są opodatkowane – tłumaczył premier. Opłata ta wynosi 15 proc. Będzie pobrana w dwóch ratach: w 2020 i 2021 r., i trafi do budżetu państwa.
I tu jest pies pogrzebany. Prowizja od przeniesienia pieniędzy na IKE pomogłaby rządowi sfinansować nowe obietnice wyborcze zwane „piątką Kaczyńskiego". To dlatego przy ostatecznym rozbiorze OFE domyślne ma być ich zaksięgowanie właśnie na IKE. Dodatkowym wabikiem ma być dziedziczenie pieniędzy, które tam trafią. Te, które pójdą do ZUS, nie będą dziedziczone. Premier liczy, że dzięki temu zdecydowana większość aktywów ulokowanych dziś w OFE trafi na IKE.
Czytaj także:
ZUS staje do wyścigu o miliardy OFE
Niespodziewanie jednak o te pieniądze postanowił powalczyć ZUS. Chce namawiać członków OFE, by właśnie do niego kierowali zgromadzone tam oszczędności. Da im do dyspozycji kalkulator, by mogli policzyć, o ile za sprawą tego ruchu wzrośnie ich przyszła emerytura. Postraszy słabością polskiej giełdy, na której ulokowana jest większość aktywów OFE, a wkrótce IKE.
Szarża ZUS może utrudnić życie premierowi. Liczył na blisko 24 mld zł z prowizji przekształceniowej. Bez tych pieniędzy rządowi trudniej będzie sfinansować rozdęte wydatki budżetu. Wprawdzie przekierowanie większych kwot z OFE do ZUS zmniejszyłoby dopłaty z budżetu do systemu ubezpieczeń, ale to znacznie mniejsze pieniądze.