Niech przemówią armaty

Karuzela sankcji i kontrsankcji rozkręca się w zabójczym tempie, po tym gdy Pekin wystrychnął Donalda Trumpa na dudka. Pytanie, czy Chiny czują się tak silne, czy blefują.

Publikacja: 20.05.2019 21:00

Niech przemówią armaty

Foto: Adobe Stock

Kiedy na początku maja Chińczycy niespodziewanie wykreślili z liczącego 150 stron projektu umowy handlowej najważniejsze zobowiązania podjęte w czasie wielomiesięcznych negocjacji, Waszyngton potraktował to jako wymierzony mu policzek.

USA wprowadziły natychmiast karne cła na chiński eksport wart 200 mld dol. rocznie (1/3 eksportu), na co Pekin odpowiedział cłami na towary zza oceanu o wartości 60 mld dol. (też 1/3 eksportu), nie przejmując się ostrzeżeniami Donalda Trumpa, że takie ruchy „tylko pogorszą sprawę".

Podnoszenie ceł nie przynosi jednak specjalnie efektu poza fiskalnym, bo Chińczycy utrzymują konkurencyjność swoich produktów, dewaluując juana.

Dlatego Donald Trump zdecydował się na bardziej dotkliwy ruch – zakazał amerykańskim firmom współpracy z Huawei, największym chińskim koncernem telekomunikacyjnym, a przy tym najbardziej innowacyjną firmą w Państwie Środka. Chińczycy musieliby teraz opracować własne rozwiązania, m.in. odpowiednik Androida. A to nie takie proste.

Kto więc ma w ręku lepsze karty? Donald Trump powtarza bezustannie, że to Chińczycy zdecydowanie bardziej ucierpią na wojnie handlowej, gdyż mają wielką nadwyżkę. Mimo sukcesów na polu sztucznej inteligencji czy łączności 5G firmy z Państwa Środka nie są też jeszcze w stanie sprostać amerykańskim. I odcięcie ich od nowych technologii miałoby poważne skutki.

Z drugiej strony Chiny dysponują rezerwami sięgającymi 3 bln dol. Mogą długo się bronić i bez problemu subsydiować Huawei. Chiny nie są krajem demokratycznym, więc łatwiej im funkcjonować w ekstremalnych sytuacjach. Pekin w odwecie też może mocno ukąsić – odciąć dostawy niezbędnych w elektronice metali ziem rzadkich, które kontroluje.

Chińczycy zwracają również uwagę, że Waszyngton jest potężnie u nich zadłużony. Pekin ma obligacje USA za ponad bilion dolarów. Tu jednak sprawdza się powiedzenie: „Jeśli jesteś winien bankowi tysiąc dolarów, to masz kłopot, ale jeśli milion, to kłopot ma bank".

Zaostrzenie konfliktu mocarstw grozi załamaniem giełd, na których akcje osiągnęły już – po latach koniunktury – niebotyczne wyceny. To miałoby druzgocący wpływ na gospodarki, ale przede wszystkim na inwestorów giełdowych. Na polskiej dołującej giełdzie są oni marginesem, ale w USA i Chinach akcje ma niemal każdy. Wśród Chińczyków, którzy mają w sobie żyłkę hazardu, to wręcz narodowy sport.

Widok topniejących oszczędności mógłby w obu krajach doprowadzić do wielkiego niezadowolenia społecznego. I tu tkwi nadzieja. Dopiero ta presja może spowodować powrót do stołu rokowań i zawarcie tak pożądanego, zgniłego kompromisu.

Kiedy na początku maja Chińczycy niespodziewanie wykreślili z liczącego 150 stron projektu umowy handlowej najważniejsze zobowiązania podjęte w czasie wielomiesięcznych negocjacji, Waszyngton potraktował to jako wymierzony mu policzek.

USA wprowadziły natychmiast karne cła na chiński eksport wart 200 mld dol. rocznie (1/3 eksportu), na co Pekin odpowiedział cłami na towary zza oceanu o wartości 60 mld dol. (też 1/3 eksportu), nie przejmując się ostrzeżeniami Donalda Trumpa, że takie ruchy „tylko pogorszą sprawę".

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację