Niepodważalnym faktem jest, że obligacje GetBacku trafiały do osób, do których trafić nie powinny, bo nie odpowiadały ich profilowi ryzyka, sytuacji majątkowej czy oczekiwanej długości inwestycji. Papiery tej firmy kupowały osoby starsze, które powinny inwestować tylko w bezpieczne instrumenty, albo ludzie, którzy o rynku finansowym nie mają pojęcia, co nie przeszkodziło im w zerwaniu bezpiecznej lokaty i zainwestowaniu oszczędności życia w dług firmy, której nazwę słyszeli po raz pierwszy. Tłumaczą, że zrobili tak po namowach doradców i pośredników, którym ufali. Zaufanie to zostało utracone i nic dziwnego, skoro „doradcy" (choć powinniśmy ich raczej nazywać sprzedawcami) notorycznie i bezpodstawnie zapewniali o bezpieczeństwie obligacji GetBacku, porównując je nawet do lokat bankowych. Po takiej lekcji rozsądny inwestor powinien się zachowywać jak początkujący kierowca stosujący się do rady: jedź tak, jakby wszyscy inni kierowcy chcieli cię zabić.

Źródło problemu tkwi u samej podstawy, czyli braku wiedzy inwestorów indywidualnych na temat obligacji korporacyjnych oraz ich ograniczonej możliwości bieżącego i kompetentnego analizowania sytuacji emitentów. I to wielu, bo aby portfel obligacji korporacyjnych był dobrze zdywersyfikowany, przez co bezpieczniejszy, powinien się składać z co najmniej kilkunastu firm. Poza tym klienci często nie mają pieniędzy albo dostępu do emisji, aby zbudować odpowiednio zdywersyfikowany portfel. Do tego dochodzi wątpliwa kondycja emitentów, wielu z nich to przypadki wręcz kryminalne. Przepada aż co piąta złotówka pożyczana w formie obligacji w ofertach wartych do 10 mln zł, prowadzonych na podstawie memorandum. Co dzieje się na rynku prywatnym – nie wiadomo, ale znacznie lepiej nie jest na pewno. A pewnie jest gorzej.