To jedne z wielu życzeń, jakie dostałem od przyjaciół. Łączy je zdrowie, problem nas wszystkich. Szczególną rolę powinno pełnić tu państwo. Niestety, wydaje się, że traktuje ono zdrowie jako element „kreatywnej księgowości". Efekt tego będzie jeden – pieniędzy mniej, chorób więcej.
Ubiegłoroczne protesty lekarzy rezydentów zakończyły się porozumieniem z rządem. Wydatki na zdrowie miały wzrosnąć do 6 proc. PKB. Należało się więc spodziewać, że realna kwota pieniędzy będzie rosnąć tak samo. Potwierdzali to na początku kwietnia na sejmowej komisji przedstawiciele resortu zdrowia. Powtarzając jak mantrę, że to rozwiązanie jest „gwarantem wzrostu nakładów na zdrowie". W jaki sposób? Procent PKB będzie przecież z roku na rok minimalnie rósł.
Ucho od śledzia! To gwarancja, ale na kłopoty! Rząd bowiem chce liczyć te nakłady nie w stosunku do PKB z bieżącego roku, ale... do wartości sprzed dwóch lat. GUS tyle czasu potrzebuje, by policzyć oficjalne dane. Taka formuła liczenia powoduje jednak, że w 2019 r. na zdrowie pójdzie o około 10 mld zł mniej, niż gdyby liczyć, używając przewidywanego PKB na ten rok!
Dodatkowo za dwa–trzy lata globalne spowolnienie osiągnie swój szczyt. To, że dobra koniunktura odchodzi do historii, widać po wielu wskaźnikach makroekonomicznych. B20, czyli reprezentanci biznesu doradzający państwom skupionym w grupie G20, już od dłuższego czasu ostrzegają przed załamaniem światowej gospodarki. Gdy to się stanie, polski PKB poleci na łeb, na szyję. Tak jak to było w latach 2008–2009. Wówczas spadł o jedną piąta, o ok. 100 mld dol.
Rząd, mając o wiele mniej pieniędzy do dyspozycji, będzie jednak zmuszony użyć wskaźnika PKB sprzed dwóch lat, czyli sprzed kryzysu! I wydać więcej, niż posiada! Tyle że z próżnego nawet Salomon nie naleje. Pewnie więc ustawa zostanie znowelizowana albo rząd zacznie używać PKB z czasów króla Mieszka I. I znów na papierze będzie się wszystko zgadzać.