Polacy już znajdują się na prostej drodze do lekomanii. Farmaceutyków kupujemy i spożywamy za dużo, zarówno tych na receptę, jak i kupowanych bez nich. Jednak o ile segment leków na receptę jest kontrolowany przez lekarzy, o tyle suplementy i leki bez recepty to prawdziwa wolnoamerykanka.

Producenci wymyślają coraz bardziej niestworzone i wydumane dolegliwości, na które jest tylko jeden sposób – połknięcie tabletki. A najlepiej kilku. Kilka miesięcy temu ze znajomymi zrobiliśmy listę reklamowanych środków, które służą mniej lub bardziej wydumanym dolegliwościom. Wyszło, że każdy powinien łykać dziennie kilkanaście tabletek: na odporność, jakość skóry, zimne dłonie, alergie, zdenerwowanie, przeciwbólowych, czyli na wszystko.

Dlatego choć jestem przeciwnikiem regulacji narzucanych przez państwo z byle powodu, to z reklamami takich środków czas zrobić porządek. Tym bardziej że producenci poza wymyślaniem mniej czy bardziej wydumanych dolegliwości coraz więcej energii poświęcają na promowanie środków dla dzieci. Jest to szczególnie niebezpieczne, ponieważ ludzie, myśląc, że dziecko powinno mieć to, co najlepsze – czyli reklamowane – bezmyślnie faszerują pociechy niepotrzebnymi lekami.

Choć ostatnie pomysły resortu zdrowia zasługują na – delikatnie mówiąc – krytykę, to akurat planom zabrania się do reklam parafarmaceutyków trzeba przyklasnąć. O ile da się coś z tym zrobić, bo wiele z tych idiotycznych środków jest rejestrowanych jako produkty spożywcze, a nie leki.

Na logikę konsumentów nie ma co liczyć. Niestety, duża grupa zupełnie bezkrytycznie podchodzi do przekazów reklamowych, a tego urzędowo się nie zmieni. Na to nie ma skutecznego lekarstwa, także bez recepty.