Częściowo tak, stąd plany inwestycji w nowoczesny tabor, bez których coraz trudniej będzie zdobywać serca i portfele pasażerów. Oczywiście sporo na naszych torach już się zmieniło, ale skala potrzeb wciąż jest ogromna. Świadczą o tym zresztą kwoty, które padają w kontekście możliwych inwestycji taborowych, idące w miliardy złotych. Zyskają na tym także rodzimi producenci, do których trafi większość zamówień, co więcej, część finansowania tych zakupów zapewni Unia. Przynajmniej w tej materii perspektywy są obiecujące.

Ale jest jeszcze kwestia infrastruktury – mimo poślizgów remontowanych jest wiele szlaków kolejowych, przede wszystkim tych łączących kluczowe ośrodki w Polsce. Gorzej z połączeniami regionalnymi i lokalnymi, które często nie gwarantują atrakcyjnego czasu podróży, nawet jeśli pojawi się na nich nowoczesny tabor. A warto pamiętać, że konkurencja będzie walczyć przede wszystkim o najbardziej lukratywne połączenia, a nie o obsługę lokalnego ruchu. Tymczasem to on – z punktu widzenia mobilności mieszkańców – jest znacznie ważniejszy, ale jednocześnie nierentowny. Bez szybkiej rewitalizacji takich połączeń, na prowincji kolej będzie się nadal zwijać. Bo przewoźnicy, nawet dotowani przez samorządy, też muszą wychodzić na swoje.

Czasu jest mało, a głośnej dyskusji o tym, jak będzie wyglądał otwarty rynek kolejowy i jak mają się na nim odnaleźć nasi przewoźnicy, jakoś nie słychać. I w tym kontekście nawet wielkie kwoty przeznaczane na tabor mogą okazać się jedynie tematem zastępczym. Ważnym, ale nie decydującym o ostatecznym sukcesie lub porażce. ©?