W środę po południu za 1 USD płacono 786 peso, a we wtorek kurs dochodził do 800 peso, czyli rekordowo słabego poziomu. Od początku listopada chilijska waluta straciła blisko 6 proc. wobec dolara, a od początku roku 11,5 proc. Spośród wszystkich walut świata w tym okresie bardziej od peso chilijskiego osłabło jedynie peso argentyńskie, które straciło aż 37 proc.
Niepokoje w Chile zaczęły się od protestów studentów przeciwko podwyżce cen biletów na metro. Po brutalnej interwencji policji przekształciły się one w wielkie demonstracje i zamieszki wymierzone w politykę gospodarczą prezydenta Sebastiana Pinery. W ich trakcie zginęło ponad 20 osób, a około 2,5 tys. odniosło rany. Prezydent był zmuszony dokonać zmian w rządzie, zapowiedział reformy społeczne i podwyższył płacę minimalną (z 301 tys. peso, czyli 1487 zł, do 325 tys. peso). To jednak nie uspokoiło demonstrantów. We wtorek pracownicy sektora publicznego i górnicy zapowiedzieli strajk generalny. Wizja tego strajku była bezpośrednim sygnałem do wyprzedaży peso.
– Wszystkie działania mają konsekwencje i zaczynamy widzieć, jak są one złe dla gospodarki oraz dla przedsiębiorców, szczególnie z najbardziej wrażliwych sektorów – stwierdził Ignacio Briones, chilijski minister finansów. Ocenił, że protesty przyniosły już 3 mld dol. strat gospodarce.
– Chile wygląda jak oaza w regionie, gdyż ma stabilną demokrację oraz zbilansowaną i rosnącą gospodarkę – mówił jeszcze kilka tygodni temu prezydent Pinera w wywiadzie dla „Financial Timesa". Chile rzeczywiście prezentuje się pod wieloma względami lepiej do swoich sąsiadów i cieszy wzrostem gospodarczym (MFW spodziewa się, że wyniesie on w tym roku 2,5 proc.). PKB na głowę, liczony według parytetu siły nabywczej, jest tam najwyższy w regionie i wynosi 26,3 tys. USD. Chilijczykom nie podoba się jednak, że owoce wzrostu PKB są dzielone bardzo nierówno. Według danych ONZ najbogatsze 1 proc. populacji kraju kontroluje 26,5 proc. jego aktywów, gdy najbiedniejsze 50 proc. ma w swoich rękach 2,1 proc. aktywów.