Brazylia namiesza na rynkach

W niedzielę, 7 października Brazylijczycy zaczną wybierać prezydenta. Kto nim zostanie okaże się dopiero 3 tygodnie później, bo nie ma szans na końcowy rezultat już w pierwszej turze.

Aktualizacja: 06.10.2018 11:10 Publikacja: 06.10.2018 10:51

Wiec wyborczy Jaira Bolsonaro

Wiec wyborczy Jaira Bolsonaro

Foto: AFP

Na razie kandydatów jest 13, ale tak naprawdę liczy się dwóch: przedstawiciel prawicy, Jair Bolsonaro i mocno lewicowy Fernando Haddad, kandydat Partii Pracujących. Zastąpił on ponownie ubiegającego się o ten urząd populistycznego polityka i byłego prezydenta Luiza Inacio Lulę da Silva, który został skazany za korupcję.

Kandydaci mają całkowicie odmienne programy. Były wojskowy, spadochroniarz — Jair Bolsonaro ostrzega, że zaakceptuje wyniki wyborów wyłącznie wtedy, kiedy wygra. Chciałby jak najszybszej prywatyzacji, cięć w administracji, zmniejszenia liczby ministerstw. Jedzie również na fali oburzenia jaką wywołała korupcja w rządach lewicy. Popierają go ludzie zamożni, dobrze wykształceni, młodzi, a na najwięcej głosów może liczyć na uprzemysłowionych regionach południa i centrum kraju.

Dwóch najpoważniejszych kandydatów na prezydenta Brazylii: u góry Jair Bolsonaro I (na dole) Fernand

Dwóch najpoważniejszych kandydatów na prezydenta Brazylii: u góry Jair Bolsonaro I (na dole) Fernando Haddad

AFP

Jak na razie prowadzi w sondażach. Poparcie dla Jaira Bolsonaro wzrosło zwłaszcza po tym, jak uczestnik spotkania wyborczego ugodził go nożem. Nie bez znaczenia w poparciu dla Bolsonaro jest i to, że największym zaufaniem w kraju cieszy się dzisiaj wojsko (52 proc. poparcia). Jest to przynajmniej jeden z powodów dla których Bolsonaro powtarza przy każdej okazji, że w jego rządzie przynajmniej połowa ministerstw zostanie obsadzona przez wojskowych, a na stanowisko wiceprezydenta kandyduje z nim generał Antonio Hamilton Mourao. On z kolei już rzucił pomysł wojskowej interwencji, gdyby sytuacja powyborcza wymykała się spod kontroli.

Brazylijczycy mają już za sobą rządy wojskowych, które skończyły się w 1985 roku.

Drugi z najważniejszych kandydatów, to Fernando Haddad, wcześniej był burmistrzem Sao Paulo, któremu udało się drastycznie zmniejszyć przestępczość w mieście. Teraz nadrabia dystans w sondażach, który gwałtownie powiększył się po tym, jak były prezydent Lula został skazany i osadzony w więzieniu. Haddad w swoim programie gospodarczym widzi jak najdłuższą rękę państwa, daleko posunięty interwencjonizm, tani kredyt, podatek bankowy i kontrolę przepływu kapitału. Czyli to wszystko, co już było, nie sprawdziło się w praktyce i pogrążyło Brazylię w kryzysie. A w swoich przedwyborczych wystąpieniach popierał LGTB i ruch #MeToo.

Czego potrzeba gospodarce

Tymczasem gospodarka brazylijska, która właśnie zaczęła wychodzić z najgłębszej w swojej historii recesji, w której tkwiła od 2013 roku, potrzebuje nowego kapitału, spokoju i konsensusu. Przydałby się więc jakiś kandydat z centrum, który po trochu godziłby interesy z prawej i z lewej, ale przede wszystkim miałby pomysł jak uporać się z zadłużeniem sektora publicznego (74 proc. PKB), które sięga już biliona dolarów i rośnie przy jednocześnie spadającej ocenie wiarygodności kredytowej. To z kolei przekłada się na wzrost kosztów obsługi zadłużenia i bezrobocie sięgające już 12 proc.

PKB kosztują wypłacane emerytury, które jak mało co w tym kraju są wyjątkowo hojne. Nie ma w Brazylii minimalnego wieku, którego osiągnięcie pozwala na ubieganie się o emeryturę, a ludzie bogaci otrzymują od państwa znacznie więcej, niż biedni. Nawet gdyby ktoś chciał się porwać na zmianę tego sytemu, to z góry wiadomo, że będzie miał kłopoty, bo przywileje emerytalne są zapisane w konstytucji i do ich zmiany potrzeba 2/3 głosów w parlamencie.

Deficyt budżetowy sięga 8 proc. PKB, który tak naprawdę dopiero pod koniec 2017 zaczął okazywać oznaki wzrostu.

Stąd należy się liczyć z potężnym zamieszaniem na rynkach w pierwszych dniach po ogłoszeniu ostatecznego wyniku wyborów, ale być może już wcześniej, kiedy wyniki niedzielnego głosowania 7 października pokażą jak spolaryzowany jest ten kraj. Bo dzisiaj Brazylijczycy zgadzają się tylko w jednym — 85 badanych jest zdania, że w kraju źle się dzieje.

Rynki wolą Bolsonaro

Zdaniem ekonomistów brak porozumienia pomiędzy Brazylijczykami i odejście od reform, może zaszkodzić nie tylko temu krajowi, ale i wszystkim rynkom wschodzącym. Nie brak jednak i takich opinii, że skoro niekorzystne skutki kryzysu w Turcji i w Argentynie były tak krótkotrwałe, to i w przypadku Brazylii będzie podobne. To prawda, ten kraj przyzwyczaił świat, że jego gospodarka rośnie, a potem gwałtownie się zwija, ale waga ekonomiczna Brazylii jest znacznie większa, niż w przypadku pozostałych dwóch krajów.

- Brazylia teraz nie ma prawa prowokować jakiegokolwiek zaognienia sytuacji międzynarodowej, która i tak jest napięta. I musi zrobić wszystko, żeby zmniejszyło się ryzyko, czyli w rządzie muszą znaleźć się osoby o wyważonych poglądach - uważa prof. Marcelo Cortes Neri z Fundacji Getulio Vargasa z Rio de Janeiro.

- Ale problem polega na tym, że nawet w społeczeństwie zaczyna brakować wyważonego centrum — ostrzega Fernando Schuler z Insper, wyższej uczelni z Sao Paulo, gospodarczego centrum kraju.

Na razie rynki zdecydowanie wolą Bolsonaro, bo chce skończyć z rozdawnictwem, ale i wie gdzie znaleźć pieniądze. Widać nadzieje, że po wyborach skończy z populistyczną retoryką i nie powtórzy błędów prezydentów Turcji Recepa Tayyipa Erdogana, czy Filipin, Rodrigo Roa Duterte.

Ekonomiści podkreślają, że Brazylii nie stać teraz na wprowadzenie kontroli przepływu kapitału, tani kredyt i opodatkowanie banków, czyli więcej tego, co już było i doprowadziło kraj do recesji. - Zawsze sobie powtarzamy, że Brazylia zawsze potrafi wyjść z najgłębszej zapaści. Mam nadzieję, że te wybory pozwolą wreszcie skończyć chyba najgorszy okres w naszej historii. Pytanie tylko jaką drogą wyjdziemy z tego grzęzawiska - mówi Peter Hakim z Inter-American Dialogue, organizacji promującej dialog polityczny w krajach Ameryki Łacińskiej.

Na razie kandydatów jest 13, ale tak naprawdę liczy się dwóch: przedstawiciel prawicy, Jair Bolsonaro i mocno lewicowy Fernando Haddad, kandydat Partii Pracujących. Zastąpił on ponownie ubiegającego się o ten urząd populistycznego polityka i byłego prezydenta Luiza Inacio Lulę da Silva, który został skazany za korupcję.

Kandydaci mają całkowicie odmienne programy. Były wojskowy, spadochroniarz — Jair Bolsonaro ostrzega, że zaakceptuje wyniki wyborów wyłącznie wtedy, kiedy wygra. Chciałby jak najszybszej prywatyzacji, cięć w administracji, zmniejszenia liczby ministerstw. Jedzie również na fali oburzenia jaką wywołała korupcja w rządach lewicy. Popierają go ludzie zamożni, dobrze wykształceni, młodzi, a na najwięcej głosów może liczyć na uprzemysłowionych regionach południa i centrum kraju.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Biznes
Naprawa samolotu podczas lotu
Materiał partnera
Przed nami jubileusz 10 lat w Polsce
Materiał partnera
Cyfrowe wyzwania w edukacji
Biznes
Rewolucyjny lek na odchudzenie Ozempic może być tańszy i kosztować nawet 20 zł
Biznes
Igor Lewenberg, właściciel Makrochemu: Niesłusznie objęto nas sankcjami