Bilet lotniczy na wakacje może kosztować poniżej tysiąca złotych na osobę, a nawet mniej, jeśli odpowiednio wcześniej go kupimy. Wynajęcie auta na tydzień, w niektórych lokalizacjach nawet 4 razy tyle.
Nie wszyscy wyjeżdżający zagranicę decydują się na wakacyjne pakiety wykupowane w biurach podróży. Mniej, niż przed pandemią jest chętnych, którzy decydują się przejechać kilka krajów własnym autem, aby wreszcie znaleźć się na wybranej plaży. Mimo określonego przez Komisję Europejską systemu „świateł ulicznych" określających zasady wjazdu do konkretnego kraju i ułatwień dla osób zaszczepionych pełnymi dawkami szczepionek uznawanych przez Europejską Agencję Leków, zawsze może się zdarzyć, że jakiś kraj zmieni te zasady, bo akurat zmieni się tam sytuacja epidemiologiczna. Wtedy przejazd samochodem staje się ryzykowny, bo na granicach mogą znów czekać obowiązki testowania.
Czytaj także: Podróże po Europie. Zasady jasne, wątpliwości pozostają
W tej sytuacji coraz częściej wybierana jest formuła „leć i jedź". Tyle, że stała się ona o wiele droższa, niż rok i dwa lata temu. Powód? Brakuje samochodów na wynajem, więc ceny poszły w górę. Firmy wynajmujące auta chętnie zwiększyłyby swoją flotę, którą znacząco ograniczyły w 2020 roku, ale tu kłopot: fabryki samochodów spowolniły produkcję, bo zabrakło im półprzewodników i ten kryzys z pewnością jeszcze potrwa. Według danych z firmy analitycznej AlixPartners z tego powodu w Europie zostanie w tym roku o 3,9 mln samochodów mniej, niż gdyby półprzewodnikowego kryzysu by nie było.
Więc co robią firmy zajmujące się wynajmem aut, które pozostały jeszcze na rynku? Korzystają z okazji i podwyższają ceny wynajmu. Bo na rynku do wynajęcia jest o 40 proc. samochodów mniej, niż w ostatnim roku przed kryzysem. Kłopotów spowodowanych przez pandemię nie przetrwał chociażby rynkowy gigant Hertz Global Holdings, który musiał wystąpić o ochronę przed wierzycielami.