Potencjalni pasażerowie obawiają się, że kiedy podczas rejsu ktokolwiek zachoruje staną się więźniami na wiele tygodni. A nawet potem, kiedy już zostaną zwolnieni z kwarantanny, trudno im będzie wrócić. Tym bardziej, że linie lotnicze także niechętnie biorą na pokład takich pasażerów. Ostatnio KLM w Malezji odmówił przewiezienia do Amsterdamu dwóch Holendrów, którzy wracali z rejsu po Azji.
Czytaj także: Koronawirus w Chinach: Liczba zachorowań znów rośnie
Według analityków branży turystycznej kryzys wywołany koronawirusem (COVID-19) będzie znacznie dotkliwszy dla wielkich wycieczkowców, niż poprzednie – wywołane norowirusem, kiedy wszyscy pasażerowie jednego ze statków ucierpieli z powodu dolegliwości żołądkowych, czy zawstydzającej afery z Costa Concordia, którego kapitan wpakował statek na mieliznę. Utonęły wówczas 32 osoby.
Przy tym epidemia koronawirusa jest już tak nagłośniona w mediach, że potencjalni klienci wielkich armatorów ze znacznie większą rezerwą podejdą do pomysłu takiego właśnie sposobu spędzenia urlopu. — Im dłużej będziemy czytać o kłopotach z ewakuacją „Diamond Princess" i podobnych, tym więcej ludzi, którzy jeszcze nigdy nie pływali wycieczkowcami zrezygnuje z wykupienia takiego rejsu. Bo to już nie będą dla nich wakacje marzeń — mówi James Hardiman, szef Wedbush Securities, firmy wyspecjalizowanej w analizach dla rynku turystycznego.
Czytaj także: USA chcą ewakuować swoich obywateli z Diamond Princess