Postępująca od kilkunastu lat konsolidacja polskiego rynku bankowego spowodowała, że udział pięciu czołowych kredytodawców (pod względem wielkości sumy bilansowej) w aktywach całego sektora wynosi obecnie już 56 proc., czyli wyraźnie więcej niż 48,3 proc. zanotowane w 2016 r. i 43,4 proc. w 2012 r. Do zwiększenia tego wskaźnika przyczynił się też szybszy niż średni na rynku wzrost aktywów większości banków zaliczanych do czołowej piątki.

W ostatnich latach wyraźnie rośnie też wskaźnik koncentracji sektora bankowego bazujący na dystrybucji zysku. Udział pięciu czołowych kredytodawców w zysku netto sektora wzrósł z 69,6 proc. na koniec 2016 r. do 76 proc. w 2019 r. Dane za 2020 r. są nieporównywalne ze względu na dużą stratę PKO BP spowodowaną wielką rezerwą na hipoteki frankowe. Pandemia w postaci zwiększonego ryzyka, mniejszego popytu na kredyt i niemal zerowych stóp procentowych nie odcisnęła aż tak dużego piętna na wynikach sektora (nie przyczyniła się do dużego ubytku kapitałów), aby rozłam na liderów i maruderów się wyraźnie powiększył już teraz. Jednak może się okazać, że w tym roku grupka liderów bankowego peletonu znowu się uszczupli, a przewaga nad słabszymi bankami wzrośnie. Powód to rosnące rezerwy na franki, które nakładają się na trudniejsze dla banków warunki do zarabiania w czasie pandemii.

Tylko trzech kredytodawców niemających finansowego problemu z frankami (PKO BP, Pekao i ING BSK) może w tym roku wypracować łącznie 8,1 mld zł. Jeśli w całym roku sektor osiągnie 12 mld zł zysku netto (na co wskazują wyniki za I półrocze, ale sporo zależy od skali rezerw frankowych w II półroczu, znaczenie będzie mieć też sytuacja pandemiczna), to czołowa trójka będzie odpowiadać za 68 proc. zysku całego sektora. Jeśli dodamy jeszcze prognozowane wyniki Santandera i BNP Paribas, to pierwsza piątka zarobi w sumie 10 mld zł, co stanowiłoby 83 proc. zysku branży.