Sobota, 16 kwietnia, Plac Powstańców Warszawy, wczesne południe. Stojąc twarzą do pomnika Napoleona Bonaparte po lewej stronie widzimy Komisję Nadzoru Finansowego, zaś po prawej siedzibę Narodowego Banku Polskiego. Na ławce siedzi bezdomny, tuż za nim zażartą rozmowę prowadzą mężczyzna i dwie kobiety. Jedna z nich ubrana jest w koszulkę z napisem „Stop Bankowemu Bezprawiu". Świeci słońce. Gołąb skubie kawałki chleba.
Jedna z kobiet wykrzykuje co zrobiłaby temu Petru, gdyby dostała go w swoje ręce. Intensywnie przy tym gestykuluje. Snuje najbardziej prawdopodobny plan na ich życie. Ostatnim jego punktem jest zapomoga społeczna. Podchodzi do nich policjant i policjantka. Chcą widzieć, o której zaczyna się ta manifestacja. Planowo za półtorej godziny.
Kredyt w spadku
Po 10 minutach z trójki ludzi robi się szóstka. Z szóstki ósemka. Dochodzą kolejni. Gwiazdor z billboardu zawadiacko się im przygląda. Pojawiają się transparenty; dajmy na to ten: „Widziały gały co wciskały". Albo ten: „ Bank = kasyno. Kredyt to ruletka". To cytat z Marka Belki. Manifestujący jeszcze kilka razy wypomną mu te słowa.
Ludzie gromadzą się pod NBP. To też czas rozmów. Zofia z Płocka opowiada, że w 2008r. wzięła kredyt we frankach szwajcarskich . Niby niewiele – na złotówki wychodzi 100 tyś zł. Przez te osiem lat spłaciła już 86 tyś. Na ten moment do spłacenia ma jeszcze jakieś 80 tyś. A wiadomo: ta kwota może jeszcze urosnąć. I raczej nie ma co liczyć, że tego nie zrobi. Jest samotną matką; najbardziej martwi się tym, że jakby jej zabrakło, to ta udręka przejdzie na dziecko. I co wtedy?
Właśnie o to jej chodzi. Żeby je przed tą udręką uchronić. Ale do tego najpierw trzeba wiedzieć kiedy to się skończy. Najbardziej chciałaby przewalutowania. Ale i kurs sprawiedliwy ją zadowoli. Żeby tylko trochę zmniejszyć tę kwotę i wiedzieć, kiedy będzie po wszystkim.