- Jest zrozumiałe, że rząd jest zainteresowany, żeby aktywa mBanku przeszły w ręce instytucji, które są bardziej krajowe aniżeli zagraniczne – odpowiada Jerzy Kwieciński, minister finansów, inwestycji i rozwoju, odnosząc się do nieoficjalnych informacji o możliwości kupna mBanku przez PZU. 

Faworytami do przejęcia mBanku zdaniem ekspertów są największe banki państwowe, czyli PKO BP lub Pekao. Parę dni temu opisywaliśmy jednak nowy scenariusz, bardziej skomplikowany i raczej mniej prawdopodobny, w którym to PZU i kontrolowany przez niego Alior mogliby przejąć wyceniany na łącznie 15,7 mld zł mBank. Mający problemy z rentownością niemiecki Commerzbank ma blisko 70 proc. akcji, które musi sprzedać, aby pokryć koszty swojej restrukturyzacji i inwestycji w technologie.

- My jako państwo polskie, mam na myśli nie tylko rząd, ale i instytucje finansowe, patrzymy, co się dzieje na rynku. I jeżeli pojawiają się jakieś ciekawe aktywa instytucji finansowych, powinniśmy być tego typu aktywami zainteresowani. Również nasze krajowe instytucje powinny być tym zainteresowane, bo najczęściej dochodzi do przejęcia tego typu aktywów nie przez rząd, tylko przez instytucje finansowe – zaznacza.

Powołuje się na analizę „prowadzoną przez różne instytucje międzynarodowe, która pokazała, że kraj, który nie ma właściwego panowania nad swoim sektorem finansowym, w okresach kryzysowych bardzo traci. Po prostu kapitał z tych instytucji finansowych ucieka" - argumentował. Z tezą tą jednak nie wszyscy eksperci się zgadzają, bo tzw. credit crunch, czyli utrudnienie dostępu do kredytów, dotyczy przede wszystkim banków słabszych kapitałowo i pod względem rentowności, a więc niekoniecznie decydujący jest akcjonariat i nie musi dotyczyć banków zagranicznych (największe banki zagraniczne w Polsce są w dobrej sytuacji). Obawy polityków mogą dotyczyć sytuacji, w której polskie banki wspierałyby swoich zagranicznych właścicieli kosztem własnego rozwoju. To nie jest jednak jednoznaczne zjawisko, bo naturalne jest, że banki w czasie kryzysu ograniczają finansowanie. Te, które tego nie robią i pompują kredyty w gospodarkę, płacą później za to wyższymi odpisami (widać to było na przykładzie PKO BP, który jeszcze parę lat temu miał podwyższone koszty ryzyka na skutek „hojnego” kredytowania w czasach kryzysu z lat 2008-2009).