Od kilku miesięcy w kuluarach Sejmu szepcze się, że druga kadencja Prawa i Sprawiedliwości będzie czasem niepopularnych reform. W pierwszej trzeba było ograniczyć się do ruchów pozorowanych, by nie stracić elektoratu. Jeśli więc pierwszy PiS-owski minister zdrowia Konstanty Radziwiłł obiecywał dostosować liczbę szpitali do potrzeb mieszkańców, zgodnie z ideą sieci szpitali przedstawioną przez prof. Zbigniewa Religę, szybko okazało się, że wszystkie placówki są niezwykle potrzebne. Nawet jeśli 5 km dalej, w sąsiednim powiecie, jest lecznica o wyższym poziomie referencyjności, ciesząca się większym zaufaniem i operująca setki ludzi, a nie kilka wyrostków miesięcznie i odbierająca tysiąc, a nie 50 porodów rocznie.
W przedstawionej podczas kampanii PiS-owskiej piątce dla zdrowia ważne miejsce zajmowała koordynowana opieka nad seniorami i osobami niesamodzielnymi, w ramach której w każdym szpitalu powiatowym miał powstać ZOL, czyli zakład opiekuńczo-leczniczy. Plan Zbigniewa Religi szedł o krok dalej – sto nadliczbowych szpitali powiatowych miało w całości przekształcić się w ZOL, i to w czasach, kiedy osoby w wieku 75+stanowiły 5,6, a nie blisko 7 proc. społeczeństwa (w 2030 r. stanowić będą już 11,6 proc.).
Tymczasem za likwidacją niepotrzebnych szpitali, a więc i pustych dyżurów personelu medycznego, przemawiają pogłębiające się problemy kadrowe. To prawda – resort za panowania prof. Łukasza Szumowskiego zrobił wiele, by zatrzymać lekarzy w kraju. Na mocy porozumienia z rezydentami z OZZL znacznie podniesiono pensję lekarzy w trakcie specjalizacji, a specjalistom, którzy podpiszą lojalkę, zobowiązując się do pełnienia dyżurów tylko w macierzystym szpitalu, zagwarantowano etaty w wysokości 6,75 tys. zł brutto. O 50 proc. zwiększył też liczbę miejsc na studiach medycznych (w tym płatnych anglojęzycznych, z których korzystają głównie studenci z zagranicy). To jednak nie wystarczy, bo przy jednej czwartej lekarzy w wieku emerytalnym (według GUS średnia wieku lekarzy to 52 lata, a specjalisty – 54 lata), studenci nawet za sześć–siedem lat nie zdołają zasypać luki pokoleniowej.
Nic dziwnego, że pensje lekarzy, którzy pracują głównie na kontraktach, szybują do nieba, a niedofinansowane szpitale powiatowe (zgodnie z raportem SGH, zadłużenie 120 szpitali z ok. 250 powiatówek w kraju wyniosło 1,7 mld zł i jest o 0,5 mld zł wyższe niż w 2015 r.) biją się o nich z prywaciarzami oferującymi abonamenty. Stawka rekordzisty – anestezjologa z Radomia, który miał dostać za godzinę na OIOM-ie blisko 400 zł – już tak nie szokuje, jeśli wziąć pod uwagę, że zabiegowiec – jeszcze bez specjalizacji – w przychodni jednej z sieci abonamentowych dostaje za godzinę ponad 150 zł.
A będzie jeszcze drożej, bo mamy rynek lekarza, a także pielęgniarki, a wkrótce psychologa, fizjoterapeuty i diagnosty – zawodów, które resort pominął, przyznając podwyżki.