Na długo przed ogłoszeniem przez rząd nowych obostrzeń rozgorzała dyskusja na temat tego, czy nie powinno się zamknąć kościołów. Część epidemiologów, a także polityków stanęła na stanowisku, że tak. Wskazywali oni – i wskazują wciąż – że świątynie są miejscami transmisji wirusa, bo nikt nie pilnuje wyznaczonych limitów, nie są przestrzegane żadne zalecenia sanitarne, itp. Z drugiej strony silne były i są głosy, że zamykanie kościołów to forma restrykcji wobec ludzi wierzących.

Podejmując decyzję o zamknięciu żłobków, przedszkoli, zakładów fryzjerskich i urody, a także dużych sklepów budowlanych, ale pozostawieniem otwartych kościołów – rząd z pewnością naraził się wielu osobom, które parły do tego, by je zamknąć. Naraził się także drugiej stronie tego sporu, bo jednak ograniczenia kościoły także dotknęły – wprowadzenie limitu jedna osoba na 20 mkw. powoduje, że w nabożeństwach będzie mogła brać udział mniejsza liczba osób. Żeby to zobrazować, warto podać konkret. Do Świątyni Opatrzności Bożej, która jest największym kościołem w Warszawie, obecnie może wejść jednorazowo 245 osób, od soboty maksymalnie 180. W kościele Wszystkich Świętych (drugi co do wielkości w stolicy) teraz może być 140 osób, od soboty już tylko 105.

Koronnym argumentem dla zamykania kościołów jest to, że nie są pilnowane limity. Łatwo ten argument zbić. Czy ktoś ostatnio widział, by liczono klientów w marketach? Podobnie rzecz ma się z autobusami, metrem, tramwajami czy podmiejskimi pociągami. Teoria mówi, że dla pasażerów udostępnia się tylko połowę miejsc. W praktyce nikt tego nie pilnuje, nikt nie wyprasza nadliczbowych, a zdarza się, że kolej wypuszcza na tory skrócone składy.

Kluczem do pokonania wirusa jest nasza odpowiedzialność. Moja, ochroniarza w markecie, kierowcy w autobusie, księdza w kościele. Ci ostatni dostali niedawno wskazówki od KEP dotyczące celebracji w okresie Wielkanocy. Jeden z rozdziałów dokumentu zatytułowano: „Zachowywanie cywilnych przepisów sanitarnych". I już na samym wstępie przypomniano w nim, że „ograniczenia sanitarne nie są formą restrykcji wobec wierzących", a w „niektórych przypadkach liturgia jest uprzywilejowana w porównaniu z innymi formami aktywności społecznej". Dalej podkreśla się, że księża powinni pilnować limitów, a liczeniem wiernych w świątyni i sprawdzaniem, by zachowywali odpowiednie przepisy, powinny zająć się wyznaczone przez nich osoby. Przypomniano o dezynfekcji rąk, noszeniu maseczek. Te same zalecenia – w formie apelu – powtórzono też we wspólnym komunikacie ministra zdrowia i sekretarza generalnego KEP.

Część księży podejdzie do tematu poważnie i tak jak stosowali się do dotychczasowych zaleceń, tak będą stosowali się i do tych. Aby umożliwić jak największej liczbie wiernych udział w liturgii zwiększą ich liczbę. Znajdą się i tacy (a negujących istnienie koronawirusa wcale nie jest mało), którzy nic sobie z obostrzeń robić nie będą. Ale jeśli wierzący chcą, by kościoły pozostały otwarte, to odpowiedzialność wymaga, by takiemu księdzu zwrócić uwagę, a przy rażących naruszeniach wezwać odpowiednie służby. Z drugiej strony odpowiedzialność wymaga, by takiemu księdzu zaproponować pomoc przy pilnowaniu porządku – skoro nie potrafi, to sprawy w swoje ręce powinni wziąć parafianie. Kościół jako wspólnota dostał ogromny kredyt zaufania. Warto byłoby go wykorzystać.