Różne wysoko postawione osoby namawiają nas, abyśmy w stulecie niepodległości byli dumni z naszej ojczyzny. Czy rzeczywiście istnieje obiektywna, społeczna potrzeba odczuwania przez nas narodowej dumy? Sprawa wcale oczywistą nie jest.
Pierwsza wątpliwość: duma jako taka słabo nadaje się na jakikolwiek realny program społeczny. Jest to uczucie subiektywne, a nawet, wbrew pozorom, intymne. Nie można jej w jakimkolwiek trybie zadekretować. Poza tym duma jest jakby wartością dodaną, produktem ubocznym działania. Bez niego, bez „czynu”, o który wołały pokolenia naszych przodków, gołosłowne poczucie dumy, wywoływane na siłę, zawsze będzie fałszywe. Będzie tylko wyimaginowaną rekompensatą za nasze rzeczywiste braki lub niepowodzenia.
Co ważniejsze, duma skierowana jest na zewnątrz. Ona pokazuje i to jest jej istota. Nie ma dumy bez innych – tych, którym można powód do dumy zaprezentować. Robinson Kruzoe, samotny na bezludnej wyspie, mógł być chwilowo zadowolony z własnego wynalazku, który umożliwił mu dalsze przetrwanie, ale dumą chybabyśmy tego nie nazwali. Co innego, gdy pojawił się Piętaszek...
I takim Piętaszkiem jest dla nas świat. Bo to przed światem, a nie przed innym Polakiem, powinniśmy być dumni z polskości. Co zatem możemy owemu światu z dumą pokazać? Naszą demokrację? Wolne żarty! Chyba nikt z jej obecnego, niestabilnego stanu nie jest zadowolony: ani ci, którzy uważają, że idziemy w złym kierunku, ani ci, co przekonują nas, że w dobrym. To może nasze gospodarcze sukcesy? Jeżeli nawet tylko połowa tego, co serwują nam codziennie w państwowej telewizji, jest prawdą, rzeczywiście jest się czym pochwalić. Problem w tym, że nie potrafimy samych siebie, ogółu Polaków, przekonać do takich strategicznych inwestycji, jak Centralny Port Komunikacyjny czy przekop Mierzei Wiślanej, nie wymagajmy więc tego od innych. Do nich przemówią wyniki, a nie deklaracje. Podobnie ma się rzecz z 500+, inicjatywą udaną, ale tylko w wymiarze lokalnym, środkowoeuropejskim, jako gest odejścia od epoki kompradorskiego kapitalizmu.
Bierzemy się więc za to, co minęło. Za historię. Pokażmy światu, jak wspaniałym narodem byliśmy przez ostatnie tysiąc lat. Ale nawet na tym odcinku rzeczywistość nam trochę kuleje. Słusznie odkłamujemy krzywdzące nas stereotypy, ale może w takim razie zdecydujmy się odkłamać je... do końca? Bo prawda o naszej historii, owszem, jest piękniejsza i bardziej budująca, niż to wydaje się światu, ale też zawiera wątki gorzkie dla nas samych. Pedagogika wstydu nie była rozwiązaniem najlepszym, ale pedagogika dumy ma tę słabą stronę, że bardzo łatwo ją strywializować. Bo duma – jak powiedział Chesterton – idzie pod rękę z pokorą. Inaczej staje się pychą.