Kasowy PIT to jedna ze sztandarowych obietnic rządzącej koalicji. Ma poprawić sytuację firm, którym nie płacą kontrahenci. Po opublikowaniu projektu widać jednak duże rozczarowanie ekspertów.
Nowe obowiązki
– Proponowane przez rząd przepisy są bardzo skomplikowane i przyniosą firmom dużo nowych obowiązków. Obawiam się, że chętnych do kasowych rozliczeń będzie niewielu, jeśli w ogóle – mówi Sylwia Rzepka, ekspert Stowarzyszenia Księgowych w Polsce i współwłaścicielka biura rachunkowego Rzepka.
– Jak przedsiębiorcy zobaczą, ile ich czeka biurokracji, to szybko im się kasowego PIT odechce – potwierdza Piotr Juszczyk, doradca podatkowy w inFakcie. Zwraca uwagę, że w zapowiedziach kasowa metoda miała oznaczać rozliczanie przychodu i podatku dopiero po zapłacie przez klienta (a nie tak jak teraz – już po sprzedaży). Ale z projektu wynika, że i tak podatku nie unikniemy, bo po dwóch latach (albo w razie likwidacji biznesu) trzeba będzie przychód wykazać, nawet jeśli klient nadal nie zapłacił. – Kasowa metoda nie oznacza więc zwolnienia z PIT, tylko jego odroczenie – mówi.
Czytaj więcej
Kasowa metoda rozliczeń skomplikuje życie przedsiębiorcom i księgowym. A na dodatek i tak nie uchroni przed podatkiem.
Podkreśla także, że przedsiębiorcy będą musieli monitorować, ile czasu upłynęło od wystawienia faktury. Nowe przepisy nakładają zresztą obowiązek prowadzenia osobnej ewidencji takich faktur. Na dodatek trzeba rozdzielać przychody ze sprzedaży na rzecz firm i osób fizycznych (te drugie są bowiem z metody kasowej wyłączone, podobnie jak transakcje z podmiotami powiązanymi).