Najpiękniejszy łabędź nie żyje

Odeszła Maja Plisiecka, jej śmierć definitywnie zamyka pewną epokę w dziejach baletu i tańca w ogóle, bo takich artystek jak ona nie ma od dawna. I nie wiadomo, czy w ogóle się pojawią.

Aktualizacja: 03.05.2015 00:08 Publikacja: 02.05.2015 23:58

Foto: AFP

Wydawałoby się, że czas jej się nie ima. Kiedy w 2008 roku po raz ostatni Maja Plisiecka przyjechała do Warszawy, by w Operze Narodowej obejrzeć premierę baletu „Anna Karenina" z muzyką jej męża Rodiona Szczedrina (sama przed laty tańczyła tytułową rolę), publiczność zgotowała jej nieprawdopodobną owacje.

Ona i mąż zostali wtedy odznaczeni medalem Gloria Artis, a Maja Plisiecka w podzięce za owację zatańczyła choreografię ułożoną dla niej przez Maurice'a Béjarta do „Ave Maria" Schuberta. Oszczędną w ruchach, opartą przede wszystkim na niewiarygodnej ekspresji jej rąk, ale przejmującą. Maja Plisiecka miała wtedy 83 lata.

Przypominam ten fakt także dlatego, że w powszechnym mniemaniu Maja Plisiecka uchodziła za najwybitniejszą przedstawicielkę radzieckiego baletu klasycznego – wspaniałego, perfekcyjnego, ale nieco skostniałego. Tymczasem dla tej wielkiej artystki jest to opinia krzywdząca.

To prawda, że „Jeziorze łabędzim" wystąpiła ponad 500 razy, że miała w repertuarze wszystkie główne role w pozostałych baletach z muzyką Piotra Czajkowskiego. Była też rewelacyjną Kitri w „Don Kichocie" Minkusa i Eginą w „Spartakusie" Chaczaturiana i nikt jak ona nie wzruszał w najsłynniejszej miniaturze baletowej wszechczasów – w „Umierającym łabędziu" z muzyką Saint–Saensa.

Ona jednak potrafiła więcej, ona, która w tańcu umiała być krucha i zwiewna, mogła też dorównać mężczyznom. Obejrzawszy w 1974 roku na festiwalu w Dubrowniku „Bolero" w choreografii Béjarta, napisała do niego błagalny list: „Jestem zachwycona, wprost chora, tak chcę to tańczyć, czy mógłby Pan ze mną popracować?" On nie odmówił i rok później, w swe 50. urodziny, Maja Plisiecka triumfowała w „Bolerze" w Brukseli, jej kreacja została też sfilmowana. „Tańczyć szesnastominutowy balet solo na stole, na bosaka – wspominała – bez chwili wytchnienia (mężczyźni towarzyszą solistce na podłodze, wokół stołu), z wciąż rosnącym nakładem energii, żeby sprostać potężnemu crescendo Ravela – to powód do dumy, moje osiągnięcie!".

W baletowej klasyce też potrafiła pokazać niezwykłą osobowość. „Nie odrzucam klasyki, to nasz fundament i podstawa kultury – powiedziała kiedyś. – Ale nawet poruszając się wśród ustalonych tanecznych pas, wykonawca winien wkładać w nie swoją naturę, swój temperament. Gdy zaczynałam, należało drobić małymi kroczkami, podskakiwać umiarkowanie, niezbyt wysoko unosić głowę. A ja miałam duży krok, więc poszłam po scenie śmiało, skakałam jak szalona. dzisiaj tancerki zakasowały mnie, wprowadziły jeszcze więcej elementów akrobatycznych".

Była sławna i uwielbiana, tworzono dla niej balety, oparte często na wielkiej literaturze, ale jej życie prywatne nie było łatwe. Jak potoczyłaby się jej kariera, gdyby u szczytu swych możliwości, mogłaby tańczyć na Zachodzie? Czy wówczas wytyczyłaby nowe kierunki w tańcu? Z pewnością była do tego predestynowana.

Jako córka wroga ludu, rozstrzelanego w 1937 roku (jej matkę skazano zaś wówczas na osiem lat łagru), długo nie miała szans jeździć na zagraniczne występy, nawet ze swoim moskiewskim Teatrem Bolszoj, którego była gwiazdą. Stało się to dopiero możliwe, gdy poślubiła cenionego kompozytora, Rodiona Szczedrina. Gdy ona jechała w świat tańczyć, on musiał zostawać w kraju w charakterze zakładnika.

Jej stosunek do Rosji był jednak złożony. „Byłoby rzeczą banalną mówić, że urodziłam się i wychowałam w kulturze rosyjskiej – mówiła w jednym z wywiadów kilkanaście lat temu. – Ale to właśnie łączy się z pojęciem domu i błędem byłoby sądzić, że dom zawsze oznacza komfort. Niekiedy przychodzi nam z najwyższym trudem, podobnie jak to kiedyś bywało, zmagać się z iście sowieckim chamstwem. Sowieckiego systemu nie ma, chamstwo pozostało. Trzeba dwu czy nawet trzech pokoleń, żeby to chamstwo zniknęło".

W tym samym wywiadzie powiedziała też: „Jeśli zaś idzie o mój stosunek do dzisiejszej Rosji, to powiem tak: Rosji nie można kochać, bo ona zawsze cierpiała". Więc choć za granicą mieszkała od połowy lat 80., kiedy to została dyrektorem artystycznym baletu w Teatro dell'Opera w Rzymie, do ojczyzny wracała, na przykład po to, by zasiąść obok prezydenta Putina na widowni podczas gali otwierającej Teatr Bolszoj po remoncie. Albo też na konkurs w Petersburgu poszukujący nowych talentów, a nazwany jej imieniem „Maja".

Zmarła jednak w Monachium, gdzie od dawna mieszkała z mężem. Przyczyną śmierci był zawał serca. Maja Plisiecka miała 89 lat.

Wydawałoby się, że czas jej się nie ima. Kiedy w 2008 roku po raz ostatni Maja Plisiecka przyjechała do Warszawy, by w Operze Narodowej obejrzeć premierę baletu „Anna Karenina" z muzyką jej męża Rodiona Szczedrina (sama przed laty tańczyła tytułową rolę), publiczność zgotowała jej nieprawdopodobną owacje.

Ona i mąż zostali wtedy odznaczeni medalem Gloria Artis, a Maja Plisiecka w podzięce za owację zatańczyła choreografię ułożoną dla niej przez Maurice'a Béjarta do „Ave Maria" Schuberta. Oszczędną w ruchach, opartą przede wszystkim na niewiarygodnej ekspresji jej rąk, ale przejmującą. Maja Plisiecka miała wtedy 83 lata.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Taniec
Josephine Baker: "zdegenerowana" artystka w spódniczce z bananów
Taniec
Rhythm of the Dance – ogromne zainteresowanie i dodatkowe spektakle w Polsce
Taniec
Agata Siniarska zatańczy na festiwalu w Berlinie
Taniec
Taneczne święto Indii
Taniec
Primabalerina z Teatru Bolszoj opuściła kraj. "Wstydzę się Rosji"