„Do Ministerstwa Sprawiedliwości, do Sądu Najwyższego, do Prokuratury Generalnej. Nazywam się Henryk Marchwicki. Jestem bratem Zdzisława i Jana Marchwickich, skazanych w 1975 r. na karę śmierci. Oświadczam, że będę pisał prawdę i tylko prawdę, bo zbyt wiele w tej sprawie było kłamstw" – apelował o pomoc brat wampira z Zagłębia. Odpowiadało mu milczenie lub brak zainteresowania. Seryjny zabójca został przecież ujęty, a morderstwa ustały. Nie było powodu, by otwierać zakończoną sukcesem sprawę.
Henryk Marchwicki nie rezygnował. Skazany na 25 lat więzienia za współudział w ostatnim zabójstwie Jadwigi Kuci próbował dowieść niewinności zarówno swojej, jak i braci, siostry oraz siostrzeńca. W odpowiedzi spotykał się z szykanami. Milicja wywierała presję na żonę Henryka. Próbowano zmusić ją do rozwodu i zmiany nazwiska. Straszono odebraniem dzieci, a w 1985 r. poinformowano, że jej mąż zmarł w więzieniu. Pięć lat później z prasy dowiedziała się, że Henryk żyje i nadal jest osadzony. W końcu brat wampira z Zagłębia wyszedł na wolność w 1992 r. Nadal walczył o oczyszczenie swojego nazwiska. Jednak sześć lat później zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Według raportów policyjnych spadł pijany ze schodów i złamał kręgosłup. Następnie wszedł na pierwsze piętro i umarł we własnym łóżku. Śledztwo umorzono.
Kryminalistyka lat 60.
Pierwsza ofiara seryjnego mordercy Anna Mycek zginęła 7 listopada 1964 r. w Katowicach. Wszystkie kolejne zostały potraktowane w taki sam sposób. Najpierw napastnik zadawał silny cios w głowę. Następnie kilka mniejszych. Gdy myślał, że ofiara nie żyje, zdejmował jej bieliznę i okaleczał narządy rodne, po czym odchodził.
Milicja i psychologowie nie mogli zrozumieć ani sprofilować zabójcy. Motyw przekraczał ramy ich ówczesnej wiedzy. Uważano, że powodem napaści może być jedynie rabunek lub akt seksualny. A w tym przypadku w zasadzie nie dochodziło ani do jednego, ani do drugiego. Poza modus operandi innego klucza nie znaleziono. Najmłodsza ofiara miała 17 lat, najstarsza 50. Ginęły blondynki, brunetki, kobiety różnej postury. Sprawca szybko się przemieszczał, więc teoretycznie powinien jeździć samochodem lub umieć naprawdę szybko pedałować na rowerze. O tym jednak w późniejszym śledztwie zdawano się już nie pamiętać.
Największa aktywność wampira z Zagłębia przypadła na 1965 r., ale przez kolejne lata mimo wielu starań nic w śledztwie nie drgnęło. W końcu milicja postanowiła zwrócić się o pomoc do społeczeństwa. Ostatecznie o wampirze krążyły już legendy, a kobiety bały się wychodzić z domu. Mężczyźni eskortowali je do pracy. Niektóre zakłady wynajmowały busy, którymi odwożono pracownice do domów. Wieczorami ulice miast się wyludniały.