Wierzył w Światowida, później Leppera, dziś wierzy w Putina

Mateusz Piskorski. Kim jest rzecznik Kremla w Polsce

Aktualizacja: 26.03.2015 06:05 Publikacja: 24.03.2015 21:23

Wierzył w Światowida, później Leppera, dziś wierzy w Putina

Foto: Fotorzepa/Darek Golik

Na pozór Mateusz Piskorski jest politykiem marginalnym. Od ośmiu lat poza Sejmem i z marnymi szansami, by w najbliższych latach się to zmieniło. A jednak. Żadnym innym polskim politykiem specsłużby nie interesują się tak intensywnie.

Winda na Krymie

Im silniejsza i bardziej nieobliczalna jest Rosja, tym baczniej obserwowany Mateusz Piskorski, nieformalny rzecznik Kremla w Polsce.

Jest 15 marca 2014 r., przeddzień referendum na Krymie, które Moskwa zorganizowała, by mieć pretekst do przyłączenia półwyspu do Rosji.

Kamera rosyjskiej dziennikarki Beaty Bubiec nagrywa taki obrazek w symferopolskim Hotelu Moskwa, gdzie pojawili się żołnierze bez dystynkcji, czyli „zielone ludziki". W jadącej windzie poza ekipą dziennikarzy jest też Mateusz Piskorski.

Gdy winda zatrzymuje się na jednym z pięter, w drzwiach pojawia się uzbrojony po zęby „zielony ludzik", zakrywając ręką kamerę i wymachując bronią. W windzie słychać pisk kobiety, robi się nerwowo. Piskorski też jest przerażony, domaga się wyłączenia kamery.

– A mi pana nie żal i jeżeli razem z nami pana rozstrzelają w windzie, nie zmartwię się – kpi jeden z dziennikarzy.

Ów dziennikarz źle życzył Piskorskiemu, bo poznał, że jest on jednym z tzw. międzynarodowych obserwatorów krymskiego głosowania. Rosja ma grupę takich dyżurnych polityków z ekstremistycznych ugrupowań w krajach UE, którzy służą za pożytecznych idiotów firmujących fikcyjne wybory w krajach dawnego ZSRR.

Piskorski nie pojechał jednak na Krym sam. Zaciągnął tam dwóch posłów – Adama Kępińskiego z SLD oraz Andrzeja Romanka z Solidarnej Polski. Wybuchła awantura, wszak nasze władze nie uznawały referendum przeprowadzanego przez Rosję na terenie Ukrainy pod lufami karabinów.

Kilkanaście dni po referendum Piskorski powie w „Rzeczpospolitej": – Demokracja na Zachodzie jest bardzo daleka od ideałów, na których się opierała. Ja też nie czuję się obywatelem państwa w pełni demokratycznego.

 

Rajd po marginesie

Na Krym Piskorski nie trafił przypadkiem. Gdy w 2007 r. Samoobrona nie dostała się do Sejmu i w konsekwencji przestała istnieć, Piskorski wrócił do rodzinnego Szczecina, gdzie był wykładowcą politologii na uniwersytecie.

Flirtował z marginalnymi ugrupowaniami – antyunijnym Libertasem, z którego list bez powodzenia kandydował w eurowyborach 2009 r., oraz z Polską Partią Pracy, która także nie dała mu mandatu w wyborach parlamentarnych 2011 r.

W Szczecinie Piskorski założył stowarzyszenie Europejskie Centrum Analiz Geopolitycznych, a jednym z jego głównych zajęć stało się jeżdżenie po krajach dawnego ZSRR. Obserwował m.in. wybory prezydenckie w Rosji oraz na Białorusi, a także głosowania w Gagauzji oraz Naddniestrzu.

Dawni kumple z Samoobrony, którzy na krótko doszli do władzy w mediach publicznych, pod koniec 2009 r. zapewnili mu stanowisko wicedyrektora Radiowej Czwórki. Został wyrzucony rok później za to, że wychwalał standardy białoruskich wyborów.

Kto płacił za jego wschodnie eskapady? Wedle ustaleń „Rzeczpospolitej" – Eurazjatyckie Obserwatorium Demokracji i Wyborów (EODE) z Brukseli. Specjalizuje się ona w kontaktach z krajami byłego ZSRR oraz innymi państwami, gdzie Rosja ma swoje interesy. Fundacją kieruje radykalny belgijski polityk Luc Michel, były sekretarz Jeana-François Thiriarta, ikony belgijskich neonazistów.

 

Prasłowiańskie źródła

Piskorskiego zawsze ciągnęło do Rusi, albo szerzej ?– do braci Słowian. Swoją polityczną przygodę zaczynał na początku lat 90. w neopogańskim stowarzyszeniu Niklot. Odrzuca ono chrześcijaństwo jako żydowski spisek i przywraca kult słowiańskich bóstw.

Piskorski był nawet oskarżany o współpracę z neofaszystami. – Nie byłem narodowym socjalistą, ale nacjonalistą i panslawistą – tłumaczył po latach w „Rzeczpospolitej". – Firma ojca zbankrutowała, ja sam byłem transformacją bardzo rozgoryczony. Im coś było bardziej antysystemowe, tym bardziej mi się podobało.

Nie ma się zatem co dziwić, że trafił – po krótkim flircie z PSL – do Samoobrony. Od połowy lat 90. przez dekadę to partia Andrzeja Leppera najżyczliwszym okiem spoglądała na Wschód, strasząc konsekwencjami integracji z Unią Europejską i NATO.

W 2002 r. – tuż po tym, jak partia po raz pierwszy weszła do Sejmu – Piskorski zapisał się do Samoobrony. Biało-czerwony krawat pomógł mu w 2005 r. dostać się do parlamentu.

Przez dwa sejmowe lata w Sejmie nie błysnął, ale też nie sprawił partii większych kłopotów. To inni – głównie Stanisław Łyżwiński i Lepper ?– wywoływali skandale, które doprowadziły do upadku koalicji z PiS i przyspieszonych wyborów, które zmiotły Samoobronę ze sceny politycznej.

 

Credo Samoobrony

W obronionym w 2010 r. doktoracie – osobistym rozrachunku z Samoobroną – Piskorski tak pisał o polityce zagranicznej tej partii: „Samoobrona dość konsekwentnie podkreślała, że przywiązuje bardzo dużą wagę do relacji Polski z Federacją Rosyjską. Pojawiające się w stosunkach ze wschodnim sąsiadem napięcia niejednokrotnie uznawano za rezultat prób skłócenia Warszawy z Moskwą, mających na celu wyrugowanie Polski z wymiany handlowej i zajęcie jej miejsca przez kraje zachodnie. Partia stanowczo sprzeciwiała się pielęgnowaniu przez niektórych polityków polskich negatywnego, opartego na rusofobii stereotypu wschodniego sąsiada. W latach dziewięćdziesiątych dostrzegano wspólne doświadczenie gospodarczej i społecznej zapaści w Polsce i w Rosji, którą przypisywano kierującym się nie najlepszymi intencjami instytucjom Zachodu". Ten program polityczny, który jest mu bliski do dziś.

Dlatego w lutym tego roku Piskorski powołał partię Zmiana. To ma być nowa, lepsza Samoobrona. „Warto założyć partię, która będzie opowiadała się za bliską współpracą ze wszystkimi sąsiadami Polski, za odbudowaniem tych relacji z Federacją Rosyjską, które były na dobrej drodze do chwili początku kryzysu ukraińskiego" – mówił Piskorski w rządowym rosyjskim serwisie informacyjnym „Sputnik".

 

W oczekiwaniu ?na przelewy

ABW ma z Piskorskim problem. Z jednej strony służby specjalne powinny się trzymać z dala od partii i nie mają prawa inwigilować polityków bez wyraźnej przyczyny.

Z drugiej jednak Piskorski niemal wprost oskarżany jest przez władze o działanie wbrew polskiej racji stanu. Zajmowała się nim już i prezydencka Rada Bezpieczeństwa Narodowego, i sejmowa Komisja ds. Służb Specjalnych – to trochę dużo jak na polityka marginalnego.

Kluczową kwestią są pieniądze. Polskie prawo zabrania finansowania partii ze środków zagranicznych. Dlatego ABW czeka na pierwsze przelewy na konto Zmiany.

Na pozór Mateusz Piskorski jest politykiem marginalnym. Od ośmiu lat poza Sejmem i z marnymi szansami, by w najbliższych latach się to zmieniło. A jednak. Żadnym innym polskim politykiem specsłużby nie interesują się tak intensywnie.

Winda na Krymie

Im silniejsza i bardziej nieobliczalna jest Rosja, tym baczniej obserwowany Mateusz Piskorski, nieformalny rzecznik Kremla w Polsce.

Jest 15 marca 2014 r., przeddzień referendum na Krymie, które Moskwa zorganizowała, by mieć pretekst do przyłączenia półwyspu do Rosji.

Kamera rosyjskiej dziennikarki Beaty Bubiec nagrywa taki obrazek w symferopolskim Hotelu Moskwa, gdzie pojawili się żołnierze bez dystynkcji, czyli „zielone ludziki". W jadącej windzie poza ekipą dziennikarzy jest też Mateusz Piskorski.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej