Sięgnąć po dary natury

Mały chłopiec, który towarzyszył babci w zbieraniu ziół, jest dziś europejskim potentatem ich produkcji i eksportu.

Publikacja: 22.05.2017 21:30

W Ziołowym Zakątku kształcą się m.in. przyszli profesjonalni zbieracze ziół.

W Ziołowym Zakątku kształcą się m.in. przyszli profesjonalni zbieracze ziół.

Foto: materiały prasowe

Kiedy mały Mirek Angielczyk wstawał o świcie, by towarzyszyć babci Józefinie w wyprawach do lasu, dziwiła się cała wieś. Bo jak to tak? Chłopiec? W dodatku kilkuletni? Ale kilkuletni to pół biedy. Mirkowi nie przeszło i robił to także dziesięć lat później. Pod koniec podstawówki sam zbierał zioła w lesie i woził je do oddalonego o 40 km punktu skupu. A potem, wieczorami, konfrontował znaleziska z podręcznikami do botaniki. Interesowały go nazwy łacińskie, cykle rozwojowe i dalecy kuzyni roślin żyjący na innych kontynentach.

Moda na ziołolecznictwo

Nietypowa pasja zaowocowała wygraną w olimpiadzie biologicznej i wstępem bez egzaminu na studia w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Również tam wyróżniał się wiedzą o roślinach. Wykładowcy chcieli go nawet zatrzymać na uczelni, ale Mirosław Angielczyk postanowił wrócić do rodzinnej wsi Koryciny w powiecie siemiatyckim.

Już podczas studiów zauważył, że ziołolecznictwo, które dla mieszkańców jego rodzinnych stron było nie tylko 250-letnią tradycją, ale nierzadko koniecznością, zdobywa popularność w mieście. W grzmotnik, pokrzywę czy rumianek z Podlasia zdarzało mu się zaopatrywać dwa stołeczne sklepy z ziołami. Był ich najlepszym dostawcą, jeśli akurat wybuchła moda na zioło, którego nie było w aptekach. Tak było, gdy pewien profesor ogłosił w telewizji, że najlepszym lekiem na bielactwo jest budziszek cuchnący. Zioło, którego nie miała żadna hurtownia ani apteka, suszyło się w obfitości na podlaskich poddaszach.

Po studiach Mirosław Angielczyk dostarczał zioła do kilku punktów w Warszawie i Radomiu, a gdy liczba zamówień przekroczyła jego możliwości, w działalność zaangażował rodziców i rodzeństwo. Po roku postawił pierwszy budynek obecnej firmy, a potem kolejne punkty skupu. Po paru latach wybudował pierwszy budynek gospodarczy, a pakowanie ziół zaczął chałupniczo zlecać sąsiadom. Koryciny zaczęły wyrastać na poważny ośrodek zielarski na południowym Podlasiu.

Dziś jego firma Dary Natury przynosi ponad milion złotych miesięcznie, dostarczając do sklepów w kraju i za granicą ponad 700 ziół, mieszanek, naparów i przypraw pochodzących z podkorycińskich łąk i lasów. Jest wśród nich trudny do zbioru kwiat jasnoty białej, przelotu czy kora dębu, ale również pozyskiwane w województwie podlaskim ze stanu naturalnego: pączki sosny i topoli, kora kruszyny, kwiaty bzu, głogu, lipy i wiązówki, liść pokrzywy, liść maliny, brzozy, poziomki i jeżyny, ziele krwawnika, skrzypu, dziurawca i nawłoci, korzeń mniszka, korzeń pokrzywy, kłącze tataraku, owoce jarzębiny, tarniny, głogu, a także dzikiej róży.

Mirosław Angielczyk mógłby je wymieniać godzinami. O każdym potrafi opowiedzieć osobną historię, wymienić ich właściwości, miejsce występowania, poradzić, kiedy, jak i o której je zbierać i potem suszyć. Po latach, już jako poważny przedsiębiorca, którego zioła z „okienkiem" można kupić m.in. w sieci drogerii Rossmann, nie stracił pasji do roślin.

Czerpanie z ludowej wiedzy

Ziołolecznictwo, które w latach 90. było niszą, dziś jest prawdziwym trendem społecznym. Herbatę z pokrzywy piją dziś już nie tylko ludzie starsi i amatorzy medycyny naturalnej, ale też yuppie z dużych miast, dla których zdrowy tryb życia jest równie ważny jak wyniki korporacji. Tacy ludzie to ogromny rynek, a ponieważ Podlasie nadal dostarcza ponad 50 proc. krajowej produkcji ziół, rośnie zapotrzebowanie na pracowników. Dary Natury dają zatrudnienie dużej części miejscowej ludności, a panienki apteczne, jak zwykło się nazywać panie zbierające zioła, z których niektóre pamiętają jeszcze babcię Józefinę, dorabiają sobie w firmie do emerytury.

Mirosław Angielczyk szanuje ich wiedzę niemal na równi z tą książkową, a rozmowy zapisuje jeśli nie w pamięci, to w notesach. Zdarza się bowiem, że panienka apteczna wyjawia mu dawną, nieużywaną i nigdzie niezapisaną nazwę popularnego zioła. Albo zdradza, że w połączeniu z czymś innym świetnie spędza gorączkę.

Siedem lat temu właściciel Darów Natury owoce tych rozmów wydał w postaci książki „Obrzędy i tradycje zielarskie regionu nadbużańskiego", sfinansowanej z Funduszu Rolnego na rzecz Rozwoju Obszarów Wiejskich: Europa inwestująca w obszary wiejskie, z pomocą stowarzyszenia Lokalna Grupa Działania Tygiel Doliny Bugu.

Ale punkty skupu Dary Natury mają dziś nie tylko na Podlasiu, ale na całej ścianie wschodniej – od Suwałk przez Zamojszczyznę do Przemyśla. Gdyby właściciel firmy objechał je wszystkie i porozmawiał z tamtejszymi panienkami aptecznymi, mógłby napisać nie tylko prawdziwą encyklopedię polskiego zielarstwa, ale podręcznik medycyny ludowej. Na razie o ziołach można posłuchać w stworzonym w w Korycinach ziołowym ogrodzie botanicznym, który z początku był zwykłym gospodarstwem turystycznym. Wszystko zmienił rok 2010, kiedy Ziołowy Zakątek odwiedził prof. Jerzy Puchalski, wiceprezes Rady Ogrodów Botanicznych. Uznał, że 15-hektarowy teren porastany przez 700 gatunków ziół, w tym 200 leczniczych, spełnia kryteria ogrodu botanicznego. Dodatkowym argumentem były pracownia zielarska, świetnie zaopatrzona biblioteka i wykształcona kadra.

Obecnie w kolekcji znajduje się około 1500 gatunków i odmian roślin użytkowych. Są tu m.in. rośliny wykorzystywane przez człowieka dawniej i obecnie w kuchni, lecznictwie, barwierstwie, budownictwie, tkactwie oraz w celach ochronnych i magii.

W Ziołowym Zakątku, którego okoliczne zagajniki porastają rzadkie zioła, kształcą się nie tylko następcy Mirosława Angielczyka, ale i młode pokolenie zbieraczy ziół, którzy nie mają od kogo uczyć się o budziszkach i grzmotnikach.

Podpatrywanie przyrody

Ponieważ Dary Natury od 1997 r. są zakładem farmaceutycznym ze wszystkimi potrzebnymi atestami, botanikę studiują tu także przyszli przedsiębiorcy z branży leków. W swoim przedsiębiorstwie Mirosław Angielczyk jest autorem wszystkich receptur, ale ma nadzieję, że doczeka się następców. Być może pasją zarazi się któryś z gości Ziołowego Zakątka, nadal przyjmującego turystów w zabytkowych drewnianych domach sprowadzonych tu specjalnie z pobliskiego Grodziska. Można tu nie tylko zapomnieć o całym świecie w otoczeniu łąk i lasów, ale też wziąć udział w jednej z lekcji, jakich chętnie udzielają tutejsi edukatorzy. A także podpatrzyć profesjonalistów suszących zioła.

masz pytanie, wyślij e-mail do autorki: k.kowalska@rp.pl

Kiedy mały Mirek Angielczyk wstawał o świcie, by towarzyszyć babci Józefinie w wyprawach do lasu, dziwiła się cała wieś. Bo jak to tak? Chłopiec? W dodatku kilkuletni? Ale kilkuletni to pół biedy. Mirkowi nie przeszło i robił to także dziesięć lat później. Pod koniec podstawówki sam zbierał zioła w lesie i woził je do oddalonego o 40 km punktu skupu. A potem, wieczorami, konfrontował znaleziska z podręcznikami do botaniki. Interesowały go nazwy łacińskie, cykle rozwojowe i dalecy kuzyni roślin żyjący na innych kontynentach.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Materiał partnera
Dolny Śląsk mocno stawia na turystykę
Regiony
Samorządy na celowniku hakerów
Materiał partnera
Niezależność Energetyczna Miast i Gmin 2024 - Energia Miasta Szczecin
Regiony
Nie tylko infrastruktura, ale też kultura rozwijają regiony
Regiony
Tychy: Rządy w mieście przejmuje komisarz wybrany przez Mateusza Morawieckiego