Jeśli chodzi o szeroki zasięg, było znacznie gorzej, a Polska poza nielicznymi wyjątkami, była raczej omijana podczas tras koncertowych. Postrzeganie naszego rynku zaczęły zmieniać dopiero festiwale, ponieważ okazało się, że nawet ze skromniejszymi budżetami można zaproponować rozrywkę na najwyższym poziomie. Daleko nam do Roskilde czy Glastonbury, ale choćby gdyński Open'er stał się już marką w Europie znaną. Na koncertach wśród widzów można było oczywiście usłyszeć głównie polski, ale też języki nordyckie czy rosyjski.

Problemem współczesnych festiwali stają się jednak koszty, dla ogromnej rzeszy potencjalnych odbiorców wydanie kilkuset złotych na sam karnet to już kwota nieosiągalna, a trzeba jeszcze doliczyć koszty transportu i wyżywienia na miejscu. Na tereny festiwalowe z oczywistych względów nie można wnosić własnych napojów, ale kilkudniowy pobyt i sięganie po ofertę tamtejszych stoisk to kolejny problem przy ograniczonym budżecie.

Dlatego tak ogromne jest zapotrzebowanie na imprezy dla osób z mniejszymi możliwościami finansowymi, co widać po skali zainteresowania Przystankiem Woodstock. To jedna z największych, a może nawet największa impreza festiwalowa w Europie. Nie dla wszystkich, ponieważ warunki pobytu oferuje raczej spartańskie. Może jednak liczyć na setki tysięcy gości, co jest ewenementem.

Najsmutniejsze jest, że tegoroczna edycja dla rządzących stała się okazją do politycznych konfliktów i utrudniania organizatorom pracy. Festiwal może mieć problemy ze zdobyciem pozytywnych decyzji służb, choć przy takiej skali wydarzenia dotychczasowe edycje można wręcz uznać za wzór bezpiecznego przeprowadzenia wielkiej imprezy masowej.

Zamiast politycznych wycieczek i ataków na organizatorów, może ktoś się zastanowi, jaką mają alternatywę młodzi ludzie, których nie stać na wyjazd na modne festiwale? Co więcej, masa ludzi w wieku raczej niekojarzącym się z bywaniem na festiwalach, rok w rok na Woodstocku się stawia. Jaką ministrowie mają dla nich alternatywę?