Przyznam się szczerze, że byłem w mieście pół dnia i nigdzie na ulicy się nie pokazałem (śmiech). Podjechałem tylko do szkoły, odwiedziłem rodzinę, a potem pojechałem do Lubina, do zespołu. Natomiast koledzy czasami dzwonią. Mam wciąż znajomych w Gorzowie, może nie spotykamy się często, ale odzywamy się czasem do siebie.
A 20 lat temu, po największym w historii sukcesie Stilonu, zaczepiali pana na ulicy?
Nie, wtedy to był zupełnie inny poziom. Siatkówka to był sport może nie niszowy, ale na pewno nie najważniejszy w Gorzowie. Tym bardziej juniorzy, którzy niedawno dołączyli do zespołu, nie byli rozchwytywani. W pierwszym roku spadliśmy z ligi, później było granie na zapleczu ekstraklasy, tak naprawdę siatkówka nie była wówczas tak śledzona i popularna jak teraz, gdy kadra osiąga sukcesy.
Dla pana, wówczas zdolnego juniora, co znaczył ten puchar?
Bardzo wiele, ponieważ po słabym roku, po wspomnianym spadku z ekstraklasy, przeszliśmy szkołę życia. Gra w I lidze wiele nam dała, weszliśmy na wyższy poziom gry seniorskiej. Graliśmy bardzo dobrze, bo z tego, co pamiętam, zdecydowanie wygraliśmy większość spotkań. Ten puchar pokazał, że trochę się odbiliśmy, że idziemy w dobrym kierunku i możemy grać z najmocniejszymi. Przypomnę, że w ćwierćfinale wygraliśmy w dwumeczu z Płomieniem Sosnowiec, w półfinale z AZS Częstochowa, a w finale z Mostostalem. Jak się później okazało, w ekstraklasie drużyny te zajęły pierwsze, drugie i czwarte miejsce. Był to więc ogromny sukces i wielkie wydarzenie dla nas i dla całej gorzowskiej siatkówki.
Widzę, że po tylu latach bardzo dobrze pan to wszystko pamięta.