Sebastian Świderski: Tego się nie zapomina

Sebastian Świderski, były reprezentant Polski w siatkówce, dziś prezes ZAKSY Kędzierzyn-Koźle, pierwsze klubowe trofeum zdobył ze Stilonem Gorzów – 20 lat temu Puchar Polski.

Publikacja: 02.02.2017 22:00

Sebastian Świderski z Pucharem Polski zdobytym przez ZAKSĘ Kędzierzyn-Koźle, gdzie obecnie jest prez

Sebastian Świderski z Pucharem Polski zdobytym przez ZAKSĘ Kędzierzyn-Koźle, gdzie obecnie jest prezesem.

Foto: archiwum ZAKSY

Rz: Jak często bywa pan w Gorzowie?

Sebastian Świderski: Ostatnio niestety bardzo rzadko. Dwa razy do roku, maksymalnie trzy.

Ale w ostatnich dniach akurat pan był – na gali sportowego plebiscytu Zespołu Szkół Budowlanych. Plebiscytu dla pana szczególnego, bo... pierwszą edycję to pan wygrał.

Tak, akurat kilkanaście dni temu byłem. Graliśmy z ZAKSĄ mecz w Lubinie, więc poprosiłem organizatorów plebiscytu, by tak ustalili datę gali, żebym mógł połączyć jedno z drugim.

Po tylu latach rozpoznają pana jeszcze w Gorzowie?

Przyznam się szczerze, że byłem w mieście pół dnia i nigdzie na ulicy się nie pokazałem (śmiech). Podjechałem tylko do szkoły, odwiedziłem rodzinę, a potem pojechałem do Lubina, do zespołu. Natomiast koledzy czasami dzwonią. Mam wciąż znajomych w Gorzowie, może nie spotykamy się często, ale odzywamy się czasem do siebie.

A 20 lat temu, po największym w historii sukcesie Stilonu, zaczepiali pana na ulicy?

Nie, wtedy to był zupełnie inny poziom. Siatkówka to był sport może nie niszowy, ale na pewno nie najważniejszy w Gorzowie. Tym bardziej juniorzy, którzy niedawno dołączyli do zespołu, nie byli rozchwytywani. W pierwszym roku spadliśmy z ligi, później było granie na zapleczu ekstraklasy, tak naprawdę siatkówka nie była wówczas tak śledzona i popularna jak teraz, gdy kadra osiąga sukcesy.

Dla pana, wówczas zdolnego juniora, co znaczył ten puchar?

Bardzo wiele, ponieważ po słabym roku, po wspomnianym spadku z ekstraklasy, przeszliśmy szkołę życia. Gra w I lidze wiele nam dała, weszliśmy na wyższy poziom gry seniorskiej. Graliśmy bardzo dobrze, bo z tego, co pamiętam, zdecydowanie wygraliśmy większość spotkań. Ten puchar pokazał, że trochę się odbiliśmy, że idziemy w dobrym kierunku i możemy grać z najmocniejszymi. Przypomnę, że w ćwierćfinale wygraliśmy w dwumeczu z Płomieniem Sosnowiec, w półfinale z AZS Częstochowa, a w finale z Mostostalem. Jak się później okazało, w ekstraklasie drużyny te zajęły pierwsze, drugie i czwarte miejsce. Był to więc ogromny sukces i wielkie wydarzenie dla nas i dla całej gorzowskiej siatkówki.

Widzę, że po tylu latach bardzo dobrze pan to wszystko pamięta.

Takich rzeczy się nie zapomina. Ostatnio ktoś zamieścił w internecie ten finałowy mecz. Przyznam szczerze, że jak go oglądałem, łezka się zakręciła. Ale pamięć jednak jest zawodna, bo kilka sytuacji wspominam trochę inaczej, niż było w rzeczywistości. Ale na przykład 15:0 w trzecim secie jest łatwe do zapamiętania na całe życie.

Był to jakiś impuls w pana karierze – pierwszy klubowy sukces?

Do reprezentacji juniorów trafiłem trochę późno, w 1996 roku załapałem się rzutem na taśmę na mistrzostwa Europy, które wygraliśmy. Po tym sukcesie dość nieoczekiwanie dostałem powołanie od śp. Huberta Wagnera do kadry seniorów. Pamiętam, że w grudniu, czyli chwilę przed tym Pucharem Polski, byliśmy na meczu reprezentacji w Izraelu i tam zadebiutowałem. Przegraliśmy niestety 1:3, ale to był właśnie debiut, więc nie do zapomnienia. Zdobycie pucharu to był z perspektywy czasu mały, ale i duży sukces, bo był to rok dla mnie przełomowy, gdzie udało mi się trochę bardziej zaistnieć. Może nie była to odskocznia, ale dodatkowy kop do tego, by jednak bawić się w tę siatkówkę i kontynuować pracę.

Ówczesny skład Stilonu był chyba najmocniejszy w historii?

To była mieszanka zawodników bardziej doświadczonych i młodych. Na pewno wielkie możliwości miał Karol Hachuła. Duży talent, niestety, nie udało mu się go rozwinąć, miał swoje osobiste problemy. Reprezentantem kraju już wtedy był Roman Bartuzi. To najbardziej wybijające się postacie, ale był i doświadczony Zdzisław Olejnik, który przyszedł do nas z Częstochowy, z ówczesnego mistrza Polski, Tomasz Borczyński, który później wylądował w Mostostalu – byli to bardzo dobrzy zawodnicy.

Ale z nich wszystkich to pan zrobił największą karierę...

Czy ja wiem? Może dlatego, że byłem najmłodszy i mój czas przypadł na okres wzrostu zainteresowania siatkówką. Awansowałem do reprezentacji, a potem zacząłem spełniać swoje marzenia – mistrzostwo Polski w Mostostalu, wyjazd do Włoch... Kariera potoczyła się tak, jak sobie zaplanowałem i wymarzyłem. Oczywiście nie wszystko, bo mistrzostwa olimpijskiego, świata czy Europy nigdy nie zdobyłem, ale w tamtych czasach to było bardzo trudne.

Po odejściu ze Stilonu pan się rozwijał, a klub z Gorzowa wręcz przeciwnie. Śledził to pan?

Tak, oczywiście, w tamtym zespole wciąż występowało wielu moich znajomych. Natomiast rzeczywiście siatkówka w mieście podupadała. Wtedy stawała się ona sportem zawodowym, a – wiadomo – za zawodowstwem muszą iść pieniądze. Jeżeli ich nie ma, to z juniorami czy amatorami nie da się grać na wysokim poziomie. Jeżeli chcemy mieć zespół, który o coś walczy, to trzeba inwestować w zawodników. W Gorzowie zdecydowały właśnie względy finansowe. Firma Stilon popadała w coraz większe kłopoty, wycofała się z klubu, później sama przestała istnieć. Mali sponsorzy powoli też się wycofywali.

Gdzie w takim razie popełniono błąd? Czy to zawsze tylko kwestia pieniędzy?

Pieniądze szczęścia nie dają, natomiast pomagają je osiągnąć. To taki frazes, który w tym przypadku się sprawdza. Jeżeli nie ma pieniędzy, to powinno się szukać młodych zawodników, stawiać na swoich wychowanków po to, żeby przyciągnąć sponsorów z miasta. By pokazać im, że inwestujemy w młodzież i że budujemy coś nie tylko na jeden sezon, ale na kilka lat. Bo żaden sponsor nie zainwestuje, nie znając dalszej perspektywy. Drugi problem to brak w Gorzowie większego zakładu, który mógłby być sponsorem strategicznym. Ale według mnie o upadku Stilonu zaważyły też złe inwestycje, złe wybory.

Teraz w Gorzowie siatkarze startują praktycznie od zera, czyli od trzeciej ligi. Co musi zrobić drużyna UKS Set, trenowana przez innego byłego zawodnika Stilonu Krzysztofa Kocika, by awansować może nie do PlusLigi, ale choćby na jej zaplecze?

Jeśli chodzi o jakąkolwiek receptę, jest nią właśnie inwestycja w swoich zawodników, a jeżeli już kogoś trzeba ściągnąć, to tylko w dłuższej perspektywie. W Gorzowie jest na pewno jedna rzecz, której brakuje na przykład w Kędzierzynie – uczelnia wyższa. To jest instytucja, z którą należy współpracować, żeby pomóc młodym zawodnikom nie tylko w aspekcie sportowym, ale i w nauce, ogólnym rozwoju. Widać to choćby po Opolu, że to wszystko jest oparte właśnie na uczelniach. Pierwszoligowy krakowski AGH tylko na tym bazuje. Gdyby nie uczelnia, to tego klubu by nie było. Tak samo Politechnika Warszawska, AZS-y z Częstochowy i Olsztyna... Przez ściąganie zawodników na uczelnie można osiągnąć sukces sportowy. To należałoby wykorzystać. Ważne jest też wsparcie miasta i województwa. Bez tego ciężko przekonać jakichkolwiek sponsorów do inwestowania w zespół.

Wracając jeszcze do Pucharu Polski – po 20 latach zdobył go pan ponownie, tym razem jako prezes ZAKSY. Który okupiony był cięższą pracą?

Cięższą pracą to na pewno ten pierwszy, bo była to praca fizyczna (śmiech). Natomiast praca prezesa też nie jest łatwa, więc sukces smakuje równie dobrze. Ale nie da się tego porównać. Tamten puchar to było wielkie wydarzenie, do końca życia go nie zapomnę, bo to pierwszy taki sukces, a tym bardziej wart zapamiętania za sposób, w jaki go osiągnęliśmy. Teraz z ZAKSĄ byliśmy jednym z faworytów, więc trochę inaczej to należy postrzegać. Mogę jednak stwierdzić, że każdy sportowy triumf smakuje. Przykłady można mnożyć – reprezentacja Brazylii przez wiele lat dominowała na arenach międzynarodowych, a jednak ich zawodnicy ciągle wychodzili na parkiet głodni zwycięstwa i nie odpuszczali nikomu nawet na chwilę. Usain Bolt też ciągle jest nienasycony, Michael Phelps także skakał do wody i płynął na maksa po to, żeby zwyciężyć. Taka jest natura sportowców.

Rz: Jak często bywa pan w Gorzowie?

Sebastian Świderski: Ostatnio niestety bardzo rzadko. Dwa razy do roku, maksymalnie trzy.

Pozostało 99% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Materiał partnera
Dolny Śląsk mocno stawia na turystykę
Regiony
Samorządy na celowniku hakerów
Materiał partnera
Niezależność Energetyczna Miast i Gmin 2024 - Energia Miasta Szczecin
Regiony
Nie tylko infrastruktura, ale też kultura rozwijają regiony
Regiony
Tychy: Rządy w mieście przejmuje komisarz wybrany przez Mateusza Morawieckiego