Powidoki filmowej Łodzi

„Powidoki", ostatni film Andrzeja Wajdy, niemal w całości zrealizowano w Łodzi. To w pewnym sensie sentymentalny powrót Wajdy do miejsca, w którym stworzył jeden z ważniejszych obrazów w karierze – „Ziemię obiecaną". Według szacunków miasto zagrało w ok. 150 obrazach.

Publikacja: 06.06.2017 23:00

Łódź w „Powidokach”, ostatnim filmie Andrzeja Wajdy

Łódź w „Powidokach”, ostatnim filmie Andrzeja Wajdy

Foto: Akson Studio, Anna Włoch

„Miasto włókniarzy” niemal od zarania było wykorzystywane przez twórców jako plener filmowy. Niektórzy znawcy materii podają, że było tak w aż 150 przypadkach. Do częstego odwiedzania Łodzi zachęcał niegdyś filmowców fakt ulokowania tu od 1949 roku Wytwórni Filmów Fabularnych – w czasach Polski Ludowej największej państwowej firmy produkcyjnej wypuszczającej kilkadziesiąt obrazów rocznie

HollyŁódź

Łódzka Wytwórnia Filmów Fabularnych na początku działała jako niezależny ośrodek. Następnie, w epoce przemian okołopaździernikowych (1955-1956), wraz z powstaniem w Warszawie zespołów filmowych przeistoczyła się w swego rodzaju „instytucję wykonawczą” realizującą typowe zlecenia produkcyjne. Zakończyła swój żywot w 1998 roku, a na jej miejsce powstało Łódzkie Centrum Filmowe, które do dziś, oczywiście na zdecydowanie już mniejszą skalę, obsługuje polską produkcję filmową. Jeśli do tego dodamy słynną na cały kraj łódzką „Filmówkę”, Muzeum Kinematografii oraz wiele znaczących festiwali filmowych (Cinergia, Kamera Akcja) „z wisienką na torcie” w postaci Narodowego Centrum Kultury Filmowej – dość łatwo skonstatować można, jak ważnym dla polskiego filmu miejscem było, jest i będzie „miasto włókniarzy”.

Łódzka Wytwórnia Filmów Fabularnych na początku działała jako niezależny ośrodek. Następnie, w epoce przemian okołopaździernikowych (1955-1956), wraz z powstaniem w Warszawie zespołów filmowych przeistoczyła się w swego rodzaju „instytucję wykonawczą” realizującą typowe zlecenia produkcyjne. Zakończyła swój żywot w 1998 roku, a na jej miejsce powstało Łódzkie Centrum Filmowe, które do dziś, oczywiście na zdecydowanie już mniejszą skalę, obsługuje polską produkcję filmową. Jeśli do tego dodamy słynną na cały kraj łódzką „Filmówkę”, Muzeum Kinematografii oraz wiele znaczących festiwali filmowych (Cinergia, Kamera Akcja) „z wisienką na torcie” w postaci Narodowego Centrum Kultury Filmowej – dość łatwo skonstatować można, jak ważnym dla polskiego filmu miejscem było, jest i będzie „miasto włókniarzy”.

Łódzka Wytwórnia Filmów Fabularnych na początku działała jako niezależny ośrodek. Następnie, w epoce przemian okołopaździernikowych (1955-1956), wraz z powstaniem w Warszawie zespołów filmowych przeistoczyła się w swego rodzaju „instytucję wykonawczą” realizującą typowe zlecenia produkcyjne. Zakończyła swój żywot w 1998 roku, a na jej miejsce powstało Łódzkie Centrum Filmowe, które do dziś, oczywiście na zdecydowanie już mniejszą skalę, obsługuje polską produkcję filmową. Jeśli do tego dodamy słynną na cały kraj łódzką „Filmówkę”, Muzeum Kinematografii oraz wiele znaczących festiwali filmowych (Cinergia, Kamera Akcja) „z wisienką na torcie” w postaci Narodowego Centrum Kultury Filmowej – dość łatwo skonstatować można, jak ważnym dla polskiego filmu miejscem było, jest i będzie „miasto włókniarzy”.

„Chciałbym, żeby moja Łódź rosła…”

„Ziemia obiecana” Andrzeja Wajdy – okrzyknięta w ankiecie rozpisanej przez Muzeum Kinematografii z okazji 120-lecia kina najlepszym polskim filmem wszech czasów – narzuca Łodzi rolę emblematyczną, wręcz kluczową. To właśnie w tym nakręconym w 1974 roku obrazie miasto pełni główną rolę. Większość kadrów realizowanych była na łódzkich ulicach, w fabrycznych i pałacowych pomieszczeniach. Jak opowiada słynna dykteryjka, obraz spowodował wśród amerykańskich krytyków (był nominowany do Oscara i prezentowano go w ramach specjalnych pokazów przed galą wręczenia nagród, gdzie ostatecznie przegrał z obrazem „Uzała” Akiry Kurosawy) nie lada sensację. Jak to było możliwe – powiadano – że w tej szarej i siermiężnej komunistycznej Polsce stworzono tak imponujące dekoracje? Tymczasem, o czym w USA nawet się nie śniło, w „Ziemi Obiecanej” w zasadzie nie było potrzeby tworzyć specjalnych, oddających prawdę epoki dekoracji. Nie wiedziano w ogóle, iż w „mieście włókniarzy” najzwyczajniej w świecie zachowały się naturalne plenery.

Przepiękne pałace i imponujące fabryki z maszynami wyglądały tak, jakby wprost przeniesione były z XIX wieku. Przypomnijmy: zdjęcia robiono głównie w dawnych zakładach dwóch gigantów łódzkiego przemysłu: Izraela Poznańskiego i Karola Scheiblera.

„Polski Manchester” w znakomitym obrazie Wajdy jest wszystkim: fabryczną infrastrukturą i ciężkim powietrzem, płynącymi do rynsztoków ściekami i kominowym dymem. To wszystko tworzy niepowtarzalną aurę i klimat. Łódź w „Ziemi Obiecanej” posiada też cechy symboliczne, które w zasadzie charakteryzują ją do dziś. Jest zarazem zbawczą mekką i piekłem, niepowtarzalną szansą na zrobienie kariery i pieniędzy, a zarazem miejscem przeklętym, dekadenckim, destrukcyjnym, gdzie bardzo łatwo – czego dowiódł zdeklasowany szlachcic Trawiński (grany przez Andrzeja Łapickiego) – palnąć sobie w łeb. To miejsce, które wciąga, fascynuje, ale i wysysa wszelkie siły witalne, czyniąc z ogromnej masy łódzkich robotnic i robotników ludzkie widma.

„Ziemia obiecana” to zdecydowanie najlepszy filmowy obraz „polskiego Manchesteru”, a także świetny zapis ducha dziejów. Film idealnie ilustruje blaski i cienie rodzącego się na ziemiach polskich dziewiętnastowiecznego kapitalizmu oraz wiążących się z tym przemian społecznych, w tym ostatecznej erozji szlacheckiego etosu. Łódź pełni tu również niepoślednią rolę lustra nowoczesności. To odbicie, w którym drapieżne, a zarazem pasjonujące miasto staje się alegorią dla całego, będącego jeszcze pod zaborami, kraju. Taki dwoisty charakter najlepiej oddaje jeden z wielu słynnych filmowych dialogów, w którym przywołany już Trawiński w rozmowie ze starym Żydem Dawidem Halpernem (wielka drugoplanowa rola Włodzimierza Boruńskiego) mówi, że „takiego złodziejskiego miasta nie ma drugiego w Europie”, po czym słyszy odpowiedź: „Mnie chodzi o co innego, ja chcę, żeby stawiali domy, żeby budowali fabryki, robili ulice, urządzali komunikację, przeprowadzali drogi! Ja chcę, żeby moja Łódź rosła, żeby miała pałace wspaniałe, ogrody piękne, żeby był wielki ruch, wielki handel i wielki pieniądz.” Przez ten pryzmat przez wiele lat, także trochę i dziś, była i jest postrzegana Łódź.

Łódź gierkowskiego awansu

Zupełnie inny, bo peerelowski i zanurzony w estetyce epoki gierkowskiej, jest wizerunek Łodzi w serialu „Daleko od szosy” z 1976 roku w reżyserii Zbigniewa Chmielewskiego. Jest to telewizyjny obraz opowiadający losy człowieka z awansu – Leszka Góreckiego (w tej roli nieopierzony wtedy, a dziś świetny aktor – Krzysztof Stroiński), prostego chłopaka z podłódzkiej prowincji. To, co go wyróżnia, to ogromna determinacja i chęć wyrwania się z „zabitej dechami” wsi i zrobienia kariery. Nie chce, jak jego rodzina i koledzy, kontynuować tradycji rolniczych. Marzy o mieście – tam chce żyć i spełniać się zawodowo.

Bohater „Daleko od szosy” ze swoimi ponadprzeciętnymi aspiracjami idealnie wpisuje się w konsumpcjonistyczny czas drugiej połowy lat siedemdziesiątych. Leszek chce zostać profesjonalnym kierowcą i robi wszystko, by swój wymarzony cel zrealizować. Boryka się przy tym z piętrzącymi się niemal na każdym kroku przeszkodami – począwszy od ekspresowego nadrabiania braków w edukacji, a kończąc na pokonywaniu codziennie ogromnych odległości pekaesem. Bohater przeprowadza się wprawdzie na Śląsk, ale później na stałe osiada w Łodzi. Pomaga mu w tym Anka (Irena Szewczyk), córka dentystki mieszkająca w Łodzi i studiująca tu biologię. Na początku tylko się przyjaźnią, ale dość szybko i naturalnie uczucie przeradza się w miłość. Kolejną komplikacją na drodze Leszka do „sukcesu i szczęścia” jest przepaść intelektualna między zakochanymi. Na przekór wszystkiemu i wszystkim (wielkomiejskie środowisko znajomych Anki wyśmiewa się z aspirującego do lepszego życia chłopka z prowincji) biorą ślub.

Miasto na każdym kroku towarzyszy bohaterom. Każdy z „łódzkich” odcinków (4-7) rozpoczynał się swoistą panoramą – widokiem na nowoczesną metropolię oferującą dostatnie i ustabilizowane życie. Niełatwo wyliczyć wszystkie łódzkie obiekty, które oglądamy w „Daleko od szosy”. Na ekranie najczęściej pojawia się Dworzec Kaliski, Wydział Biologii i Chemii Uniwersytetu Łódzkiego (tam uczy się Anka), Muzeum Sztuki przy ul. Więckowskiego, Plac Wolności, ul. Piotrkowska, Plac Niepodległości, Plac Dąbrowskiego, a także sklep przy ul. Piotrkowskiej, gdzie później mieściła się kultowa restauracja „Esplanada”. Większość miejsc gra w serialu po prostu siebie. To jedyny w swoim rodzaju zapis kształtu miasta w szczytowej formie za czasów PRL-u.

Nie ma co ukrywać – był to czas swoistego rozkwitu i widocznej prosperity (oczywiście na kredyt, jak niemal wszystko w epoce Gierka). W połowie lat siedemdziesiątych liczba mieszkańców Łodzi lawinowo poszła w górę, a przemysł włókienniczy znakomicie współpracował z rynkami bratniego ZSRR – nic nie zapowiadało późniejszego załamania. Serial „Daleko od szosy”, w którym dość interesująco poruszano współczesny dla Polski Ludowej temat migracji ze wsi do dużych metropolii i awansu społecznego, cieszył się niekłamaną popularnością. Nie zabrakło w nim wprawdzie peerelowskiej propagandy, niemniej obraz Łodzi, chwilami wręcz kronikarsko, był zawsze pięknie uchwycony – w pełni pokazywał jej rozkwit.

Miasto upadłe

Na przeciwległym biegunie plasują się ostanie filmy, w których Łódź jest wizualną wartością samą w sobie – „Aleja gówniarzy” Piotra Szczepańskiego (2007) i „Sąsiady” Grzegorza Królikiewicza (2014). To jednak bardzo gorzkie obrazy, obnażające niepokojące – i coraz mocniej się utrwalające – społeczne trendy, które obecnie trawią miasto. Twórcy mierzą się na ekranie z wykluczeniem, dziedziczną biedą, marazmem i przerażającym drenażem łódzkich talentów, które w poszukiwaniu lepszej przyszłości są zmuszone opuszczać rodzinne miasto, najczęściej na rzecz Warszawy. Tak oto historia (także ta filmowa) zatoczyła swoiste koło – niegdyś to Leszek Górecki z „Daleko od szosy” wyruszał ze swojej wioski ku lepszemu jutru do Łodzi. Dziś, w czasach ekonomicznego kryzysu i społecznych błędów III RP, bohater Szczepańskiego szuka szczęścia już w odwrotnym kierunku. Zresztą i tak powinien się cieszyć – postaci z obrazu Królikiewicza nawet na to nie stać. Mieszkańcy jednej z łódzkich kamienic zmagają się z permanentnym brakiem perspektyw, zapomnieniem i pogardą. W zasadzie tylko wegetują.

Ogrom osobistych tragedii bardzo celnie wychwytuje oko kamery. Film realizowano głównie na ulicy Ogrodowej, gdzie oglądamy typowe zapuszczone łódzkie mieszkania – stare domy z czerwonej cegły i ciasne klatki schodowe. Tak o tej realizacji wspomina Królikiewicz: „Chodziłem po tym mieście, najdziwniejszym mieście – nawet w snach nie widziałem takich miast […]. Nawet czytając powieści opisujące metropolie, tajemnice zaułków, nawet Kafkę.” Akcja „Alei gówniarzy”, jak niegdyś „Ziemi obiecanej”, w całości rozgrywa się w Łodzi – ale to już zupełnie inne miasto. Jest jedynie cieniem dawnej potęgi. Zarówno reżyser filmu, jak i odtwórca głównej roli Marcin Brzozowski, to łodzianie. W obrazie wykorzystane zostały – jak najbardziej intencjonalnie i z muzycznym smakiem – fragmenty utworów łódzkich zespołów: Cool Kids of Death oraz NOT. One także są lustrem upadku coraz mniej licznej łódzkiej aglomeracji. Najbardziej dojmującym i na pewno znacznie przesadzonym, ale jednak wymownym cytatem z „Alei gówniarzy” są słowa: „Polska jest jak dupa, a w środku tej dupy jest dziura, a ta dziura to jest właśnie Łódź.”

W Łodzi, czyli wszędzie

By dorzucić jeszcze więcej artystycznego niepokoju do obrazu losów „polskiego Manchesteru”, warto też przywołać początek filmu, ukazujący sondę dla lokalnej telewizji na temat perspektyw życia w Łodzi. Indagowani przechodnie, jak można się spodziewać, zgodnie stwierdzają, że w mieście nie ma jakiejkolwiek przyszłości i najlepiej z niego wyjechać. Czy te gorzkie kinowe proroctwa z „Alei gówniarzy” i „Sąsiadów” odpowiadają prawdzie? Czy Łódź czeka taki los? Czy miasto szans – jak w Wajdowskiej „Ziemi obiecanej” – i filmowych marzeń – jak w „Daleko od szosy” – przechodzi już tylko do historii?

Wajda, kręcąc „Powidoki”, stworzył działo uniwersalistyczne, a przy tym niestety na wskroś dydaktyczne. Właśnie to uogólniające podejście sugerujące, że w praktyce historia Strzemińskiego mogłaby rozegrać się w każdym zakątku stalinowskiej Polski, zabija łódzkie „tu i teraz”. Faktycznie prawie wszystkie sceny kręcone są w Łodzi (na czele z sekwencjami rozgrywającymi się w zabytkowym budynku łódzkiego Muzeum Sztuki) – cóż z tego, skoro informacja o tym, że znajdujemy się w słynnej „Ziemi Obiecanej” pojawia się jedynie raz! Również historia samego Strzemińskiego stała się na ekranie jedynie uniwersalistyczną przypowieścią, przez co o wyjątkowości artysty widz może dowiedzieć się jedynie ze szczątkowych i dość sztampowych dialogów – bo tak naprawdę na jego miejscu mógł pojawić się każdy, choćby fikcyjny artysta przeciwstawiający się nowemu „ludowemu” porządkowi.

Nie jest to jednak przypadek. 90-letni Andrzej Wajda świadomie postanowił stworzyć obraz jednowymiarowy i wyraźnie czarno-biały, na skutek czego w filmie nie pojawia się choćby żona Strzemińskiego, rzeźbiarka Katarzyna Kobro. Cierpią na tym i Łódź, i Strzemiński. Zyskuje natomiast mocny przekaz, jakim jest bezwzględny sprzeciw artysty wobec totalitarnej władzy. Szkoda, bo nie sądzę, że trzeba było te wartości przeciwstawiać i uwypuklać postawę bohatera kosztem bogatszego obrazu tła i rysu biograficznego. Mimo tych mankamentów „Powidoki” i tak potwierdzają znaną już większości polskich filmowców tezę, że „miasto włókniarzy” ze swoją wyjątkową tkanką urbanistyczną, gdzie „czas stanął w miejscu”, może zagrać właściwie wszystko, a tym bardziej siebie samą z mrocznej stalinowskiej przeszłości. Historia ewidentnie premiuje Łódź.

Epilog – żyjesz w mieście rewolucji

Być może ten potencjał zapłodni jeszcze w przyszłości filmowców? Historyczne dziedzictwo samego miasta zdecydowanie temu sprzyja. Od kilku lat odbywają się tu coraz liczniejsze, niemniej wciąż tylko o charakterze lokalnym, obchody „Powstania Łódzkiego – rewolucji 1905 roku”. Materia filmowa już wcześniej szła w sukurs tej wizji, czego wyrazem stały się dwa dość zapomniane filmy – „Czerwone ciernie” (1976) Juliana Dziedziny, a także znacznie ciekawsza „Kanalia” (1992), debiutancka fabuła zmarłego niedawno Tomasza Wiszniewskiego. Oba obrazy opowiadają o buntach łódzkich robotników z 1905 roku, co drugi czyni w dodatku w atrakcyjnym kostiumie wartkiego filmu sensacyjnego. Czy to może być trop dla kolejnych prób ekranowego sportretowania miasta? Wiem jedno: wiadomości o śmierci Łodzi filmowej są – parafrazując słowa Marka Twaina – grubo przesadzone.

„Miasto włókniarzy” niemal od zarania było wykorzystywane przez twórców jako plener filmowy. Niektórzy znawcy materii podają, że było tak w aż 150 przypadkach. Do częstego odwiedzania Łodzi zachęcał niegdyś filmowców fakt ulokowania tu od 1949 roku Wytwórni Filmów Fabularnych – w czasach Polski Ludowej największej państwowej firmy produkcyjnej wypuszczającej kilkadziesiąt obrazów rocznie

HollyŁódź

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Materiał partnera
Dolny Śląsk mocno stawia na turystykę
Regiony
Samorządy na celowniku hakerów
Materiał partnera
Niezależność Energetyczna Miast i Gmin 2024 - Energia Miasta Szczecin
Regiony
Nie tylko infrastruktura, ale też kultura rozwijają regiony
Regiony
Tychy: Rządy w mieście przejmuje komisarz wybrany przez Mateusza Morawieckiego