Bardzo potrzebnym nie tylko z punktu widzenia ruchu tranzytowego, ale i mogącego stanowić rozwojowy impuls dla zachodniej części podłódzkich okolic.

Dlaczego niedowierzania? Trasa S14, bo o niej mowa, nigdy nie miała jakiegoś szczególnego wsparcia politycznego, choć z Łodzi pochodził m.in. szef resortu infrastruktury w pierwszym rządzie PO-PSL Cezary Grabarczyk. Dlatego fakt ogłoszenia w 2015 r. przetargu na kontynuację budowy tej drogi był pewnym zaskoczeniem. Postępowanie ciągnęło się blisko dwa lata i zakończyło się fiaskiem, bo złożone oferty przekraczały kosztorys inwestorski o 264 mln zł. Swoją drogą to w dzisiejszych przetargach wydarzenie zaskakujące, zwykle składane oferty są zdecydowanie poniżej wycen zamawiającego. Być może jakiś błąd pojawił się na etapie szacowania przez GDDKiA kosztów tej inwestycji? Trudno uwierzyć, że takie „przestrzelenie" przy ogólnie panującym trendzie nie wzięło się z niczego. Z drugiej strony może to być zapowiedź odwrócenia trendu – cały czas czekamy na przesuwane otwarcie ofert cenowych w kilku ważnych, także ciągnących się kilkanaście miesięcy przetargach, m.in. na nową wylotówkę Warszawa–Grójec (S7) czy węzeł Lubelska, na którym skrzyżują się trasy S2 i S17.

No i jest kłopot. Ogłoszenie nowego postępowania, zapowiedziane przez Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa oznacza przesunięcie budowy S14 o co najmniej kilka lat. Trudno sobie wyobrazić, żeby decyzję resortu dało się jeszcze odkręcić, więc nowy przetarg, o ile w ogóle zostanie szybko ogłoszony, będzie jedynym ratunkiem. Wygląda na to, że zachodnia obwodnica Łodzi tymczasowo została utopiona, pozostawiając kolejną wyrwę w powstającym nowoczesnym układzie komunikacyjnym kraju. I niech nikogo nie zwiodą stwierdzenia, że wszak można to miasto objechać z trzech stron. Każdy logistyk powie, że to jednak nie to samo.

Pytanie, jak będą wyglądać propozycje cenowe składane przez firmy budowlane w kolejnych rozstrzyganych przetargach. Oby się nie okazało, że S14 to pierwszy sygnał, że budowa dróg znowu stanie. Przekroczenia kosztorysów inwestorskich mogą bowiem znowu zatrzymać inwestycyjną machinę. Przy bardzo skromnej liczbie rozpoczynanych nowych przetargów jest to niestety bardzo realne.