Buduje swoją pozycję w europejskiej koszykówce konsekwentnie i krok po kroku idzie do góry. Z Ostrowa Wielkopolskiego, gdzie zaczynał grać w koszykówkę, przeniósł się do Warszawy, do drużyny AZS Politechnika Warszawska, gdzie stawiano na młodych Polaków.
Wielka zawziętość
Ponitka był już wtedy uznawany za jednego z najzdolniejszych koszykarzy swojego pokolenia w Polsce i jedną z najważniejszych postaci w reprezentacji prowadzonej przez Jerzego Szambelana, która w 2010 roku zdobyła srebrny medal mistrzostw świata do lat 17. Ponitka w finale zdobył 14 punktów, a warto dodać, że w reprezentacji USA, która wywalczyła tytuł, grali tacy zawodnicy, jak James McAdoo czy Bradley Beal, którzy dzisiaj są w NBA. Po tym turnieju Ponitka dostawał zaproszenia na obozy dla obiecujących graczy – został wybrany na MVP Basketball Without Borders, brał również udział w corocznym obozie Nike Hoop Summit w Portland.
Już wtedy był w stanie wiele poświęcić dla koszykówki. – Kiedy pracowaliśmy razem w Warszawie, to wszyscy zawodnicy uczyli się jeszcze w szkołach. Kiedy trening był o 7 rano, to zjawiał się w hali pół godziny wcześniej i już intensywnie ćwiczył. Jakby tego było mało, chodził jeszcze na kurs prawa jazdy i spotkania z instruktorem miał z samego rana. Musiał wstawać około 5 rano, żeby zdążyć ze wszystkim i o 7, na początku treningu, był gotowy do gry. Widać w nim było wielką zawziętość – wspomina Artur Gronek, który był wtedy asystentem trenera, a później pracował z Ponitką w Stelmecie.
Przejście do drużyny mistrza Polski okazało się dobrym ruchem, chociaż wydawało się, że skoro Ponitka wyjechał za granicę i poradził sobie w Telenecie Ostenda (zdobył m.in. dwa tytuły mistrza Belgii), to powinien zostać na zachodzie Europy. Okazało się jednak, że zawodnik miał rację. W drużynie mistrza Polski pracował ze świetnym trenerem Saso Filipovskim, był ważną postacią drużyny, zagrał w Eurolidze, a potem w pucharze EuroCup, gdzie Stelmet dotarł aż do ćwierćfinału.
Ponitka zagrał wtedy świetne spotkania z bardzo silnym UNICS-em Kazań. Dał się poznać jako zawodnik, który potrafi walczyć o zbiórki, chociaż nie jest to podstawowe zadanie dla gracza na jego pozycji. Podkreśla jednak w wywiadach, że dla niego nie liczą się zdobywane punkty, ale zwycięstwa i to, żeby z nim na parkiecie drużyna grała lepiej.
Grać za oceanem
W Zielonej Górze cały czas pracował też nad poprawą różnych elementów gry. – Każdy chciałby mieć takiego profesjonalistę w swojej drużynie. Dzięki temu zaszedł tak wysoko. Uwielbia wygrywać. Mimo tego, że graliśmy średnio dwa mecze w tygodniu, to praktycznie po każdym treningu zostawaliśmy porzucać. Dodam, że to nie były jedyne dodatkowe ćwiczenia. Przed każdym treningiem pojawiał się w sali 45 minut wcześniej, żeby ćwiczyć kozłowanie, grę jeden na jednego, rozegranie akcji dwójkowych z wysokimi zawodnikami, tak zwanych pick and rolli, wejścia pod kosz. Dodawał ciągle nowe umiejętności – mówi „Rz" Artur Gronek.