Prezydent, premier i marszałkowie Sejmu oraz Senatu obchodów nie zaszczycili, a Polacy o jednym z nielicznych zwycięskich powstań w naszych dziejach – i jedynym istotnym – nie pamiętali. Czas tej pamięci nie sprzyja, w grudniu bardziej skupiamy się na rodzinie, wypoczynku i zabawie niż na patriotycznych uroczystościach.

Nie pora roku jest jednak przyczyną kiepskiej znajomości powstania wielkopolskiego. Po prostu lubujemy się w klęskach i z jakiegoś masochistycznego powodu tylko je chcemy czcić. Im głupsze, im w większej ilości krwi unurzane, im bardziej bezsensowne, tym polskiej duszy milsze. Jakoś łatwiej nam przychodzi oddawać hołd przegranym, niż bić brawo tym, których zdobi laur wiktorii. Zwycięzców to my raczej kochamy topić w błocie. Polacy nikogo nie nienawidzą bardziej niż ludzi, którzy wygrali, a później – lub wcześniej – nie okazali się nieskazitelni.

W styczniu rozpoczną się obchody stulecia niepodległości. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że w 2018 r. surmy grać będą nie powstańcom wielkopolskim i nie tym, którzy złamali komunę i sowieckie imperium. Werble zagrają tym, którzy przegrali – powstańcom kościuszkowskim, listopadowym, styczniowym, warszawskim, oraz tym, którzy w 1944 r. podjęli bezsensowną walkę z Sowietami. I przywódcom tych powstań, którzy wiedli Polaków na zatracenie.