Gdy jednak główny pszczeli bohater wygrywa w nowojorskim sądzie proces przeciwko ludziom i uwalnia pszczoły od obowiązku produkcji miodu, filmowa bajka przechodzi w edukacyjny moralitet. Obrazowo pokazuje, co nam grozi, gdy pszczoły zrezygnują ze zbierania nektaru i pyłków kwiatowych – zgodnie z przypisywaną Albertowi Einsteinowi przepowiednią, że gdy na Ziemi zginie ostatnia pszczoła, ludzkości pozostaną tylko cztery lata życia. Chociaż dla przeciętnego konsumenta pszczoły to przede wszystkim dostawcy miodu oraz sprawcy użądleń, to w praktyce ich rola jest znacznie bardziej doniosła. Te niewielkie owady odpowiadają za zapylenie około 80 proc. roślinności na Ziemi, w tym warzyw i owoców. Bez nich w dość krótkim czasie stanęlibyśmy w obliczu klęski głodu, bo trwające od dłuższego czasu prace nad sztuczną pszczołą nie przynoszą na razie przełomowych efektów.

Dobrze więc, że rozwija się naturalne, w tym „chałupnicze", pszczelarstwo. Widać to nie tylko na Śląsku (który dotychczas kojarzył mi się raczej z hodowcami gołębi), ale praktycznie w całej Polsce. Jego ślad obserwuję też na warszawskim Wolumenie. W dni targowe przybywa tam sprzedawców wystawiających po kilka słoików miodów z własnej pasieki, którzy chętnie wdają się w dyskusje o zaletach konkretnych gatunków. Rozwojowi pszczelarstwa sprzyja też rosnąca świadomość ekologiczna, która wspiera niszową jeszcze modę na pasieki miejskie na dachach budynków miast. Kilka z nich działa już np. w Warszawie, gdzie produkcją własnego miodu chwali się hotel Regent, sieć hipermarketów Carrefour oraz Deutsche Bank. Liczę, że pożyteczna moda na pszczelarstwo będzie się rozwijać. Jej popularność to prawdziwy miód na serce ekologów, ogrodników i sadowników. I słodka wizja dla miodowych łasuchów, do których sama się zaliczam.