Spanie w aucie

Srebrny medal na mistrzostwach świata nie zmienił Wojciecha Wojdaka. W dalszym ciągu lubi czytać książki i łowić ryby, a na treningi będzie musiał dojeżdżać z Brzeska do Dębicy.

Publikacja: 17.09.2017 23:00

Spanie w aucie

Foto: materiały prasowe

Można powiedzieć, że w pojedynkę uratował w Budapeszcie honor polskiego pływania. Kibicom, przyzwyczajonym do sukcesów Otylii Jędrzejczak, Pawła Korzeniowskiego czy Konrada Czerniaka, trudno było zrozumieć, że Polacy odpadają jeden po drugim w półfinałach i o medalach trzeba zapomnieć.

Na szczęście Wojdak stanął na wysokości zadania i najpierw zdobył srebro na dystansie 800 m stylem dowolnym, a potem w dobrym stylu awansował do finału na 1500 m. Tam, być może, zabrakło mu trochę sił i ostatecznie skończył rywalizację na siódmej pozycji, ale i tak został bohaterem reprezentacji, a „Przegląd Sportowy" poświęcił mu miejsce na okładce. Sukces jest tym większy, że został osiągnięty bez wielkiego zaplecza i olbrzymich nakładów finansowych, głównie dzięki pracowitości i sile woli. W dzisiejszym sporcie takie argumenty nie zawsze wystarczają, bo liczą się przede wszystkim pieniądze.

O Wojdaku zrobiło się głośno, a sam zawodnik niedługo po zdobyciu medalu w Budapeszcie śmiał się, że z gratulacjami dzwonili do niego nawet doradcy kredytowi. Kilka tygodni później doradcy już nie dzwonili, a Wojdak po krótkim urlopie rozpoczął treningi przed kolejnymi ważnymi zawodami.

Dzięki sukcesowi trochę mu teraz łatwiej pukać do drzwi potencjalnych sponsorów. – Już od pewnego czasu miałem grupę kilku sponsorów, teraz prowadzimy rozmowy z nowymi firmami. Medal pomógł, bo przedsiębiorcy naturalnie chcą sponsorować kogoś, kto je zdobywa. Trzeba pamiętać, że w pływaniu liczą się tylko sukcesy na długim basenie – opowiada „Rzeczpospolitej" Wojdak.

Dodatkowe środki na pewno się przydadzą, choćby na paliwo do samochodu. Kiedy zaczyna się sezon startów na długim basenie (50 m), zawodnik z trenerem Marcinem Kacerem dwa razy dziennie jeździ do Dębicy, bo bliżej nie ma 50-metrowej pływalni.

– Wyprawy do Dębicy zaczynają się od lutego. Jak to wygląda? Spotykamy się z trenerem przy autostradzie, a sam dojazd zajmuje nam ok. 40 minut. Potem powrót i kolejny wyjazd na trening popołudniowy. W sumie wychodzi 240 km dziennie – opowiada reprezentant Polski. A kiedy czas na regenerację? Wojdak próbuje czasami spać w aucie, ale zbyt wygodnie nie jest przy jego 186 cm wzrostu.

– Na szczęście aż do Dębicy jest autostrada. Jeździmy małym samochodem, żeby było bardziej ekonomicznie. Przeważnie to ja prowadzę, ale czasami, kiedy mam kryzys, za kółkiem siada Wojtek – opowiada trener Marcin Kacer.

Do kosztów paliwa stara się dokładać macierzysty klub zawodnika z Brzeska, ale przecież kluby pływackie nie są krezusami, więc pieniędzy nie wystarcza. Te kryzysy, o których wspomina szkoleniowiec, mogły wynikać z przemęczenia, skoro trener Kacer prowadził jeszcze zajęcia dla dzieci. Bywało tak, że na jednym torze ćwiczył Wojdak, a na drugim mali pływacy, i trzeba było obserwować wszystkich.

– Nie jest źle, bo dzieci w niczym nie przeszkadzają. Co ma być zmierzone podczas moich zajęć, to zawsze jest zmierzone. Trener potrafi się skupić na kilku rzeczach naraz. Teraz w szkółce pomoże brat trenera i będzie trochę swobodniej. Bywało, że kiedy ćwiczyliśmy w Dębicy, to trener praktycznie nie miał przerwy w ciągu dnia. Na szóstą rano jechał na trening z dziećmi, potem zabierał mnie, wracał na godzinę do domu, potem kolejny trening w Brzesku i jeszcze jedna podróż do Dębicy – wspomina polski medalista.

Wojdak nie korzysta ze zgrupowań, które organizuje Polski Związek Pływacki. Najlepiej czuje się w rodzinnym domu, gdzie ma ustalony harmonogram i wszystko zorganizowane po swojemu. Zdecydowanie woli, żeby związek opłacał mu basen – resztę załatwi sobie sam.

Nie ma dietetyka, w planowaniu posiłków pomaga mu żona trenera, która doszkala się jako dietetyk. – Kasia podpowiada nam, czego jeść więcej, a czego mniej. Przypomina, kiedy trzeba spożywać więcej kwasów tłuszczowych, a Wojtek stara się temu sprostać. Pływacy mają tak wielkie zapotrzebowanie kaloryczne, że trzeba byłoby jeść cały czas między treningami. Ale bywają i tacy, którzy korzystają z gotowej diety i medali nie zdobywają – mówi trener Kacer.

Wojdak nawet czasami sam gotuje albo zdaje się na pomoc dziewczyny (jest jednocześnie jego menedżerem) lub mamy. Sami z trenerem układają też plany treningowe i ciężko im nawet zasięgnąć u kogoś porady, bo innych długodystansowców na tak wysokim poziomie w Polsce nie ma.

– Pływam dziennie średnio 15–17 kilometrów, czasem nawet dobijam do 18. To zależy, w którym momencie sezonu jesteśmy, bo czasem lepiej płynąć mniej, ale intensywniej. Trener widzi, czego mi jeszcze brakuje, a zapewniam, że mam spore rezerwy i za trzy lata na igrzyskach olimpijskich w Tokio będę dużo szybszy. Co mogę poprawić? Pracę nóg i nawroty – tutaj są największe rezerwy. Wcześniej zaniedbywałem treningi nóg, bo uważałem, że na długim dystansie same ręce wystarczą. To był błąd – mówi „Rzeczpospolitej" Wojdak.

Opłacało się posłuchać szkoleniowca, chociaż zawodnik sam przyznaje, że zdarza mu się marudzić. Przed zawodami w Budapeszcie był załamany swoimi czasami i wątpił, czy uda mu się osiągnąć dobre wyniki. Trener był pewny swego, chociaż dopiero sprawdzali w boju nowy program treningowy. Starają się jak najbardziej urozmaicać zajęcia, bo przecież trening pływacki potrafi być żmudny i monotonny. Wojdak biega w masce tlenowej, uprawia cross fit, ale najbardziej jest zadowolony z zajęć MMA.

– MMA daje bardzo dużą wytrzymałość. Przekonałem się po pierwszym treningu, kiedy miałem zakwasy w całym ciele. Trener mnie namawiał do tego. Ja chciałem tylko odmiany od reżimu. Tam się robi bardzo dużą wytrzymałość. Co jeszcze dają takie treningi? Poprawiają koordynację ruchową dzięki temu, że wyprowadzam różne kombinacje ciosów. Oczywiście uważam też, by nie odnieść kontuzji – mówi Wojdak.

Czemu Wojdak nastawił się na długie dystanse? Na początku próbował wszystkiego, ale okazało się, że ma właśnie takie predyspozycje – przez długi czas potrafił płynąć równym dobrym tempem.

– Bardzo szybko zaczął pływać ładnie i dobrze technicznie, a do tego miał znakomitą wytrzymałość. Zaczął trenować w wieku 10–11 lat, a już jako 12-latek startował w zawodach i osiągał świetne wyniki. Cały czas idzie systematycznie do przodu. Jest przy tym bardzo skromny – mówi trener Kacer.

Sport wypełnia znaczną część życia polskiego medalisty, ale w przerwach między treningami nie siada z pilotem na kanapie. Najważniejsze, żeby odpoczęła głowa, a o to można zadbać, spotykając się z dziewczyną czy idąc na ryby. Podczas zawodów najbardziej odpręża Wojdaka czytanie książek historycznych – zapomina wtedy o stresie związanym ze startami. Tak właśnie, po swojemu i bez szumu, zamierza dopłynąć do Tokio.

Można powiedzieć, że w pojedynkę uratował w Budapeszcie honor polskiego pływania. Kibicom, przyzwyczajonym do sukcesów Otylii Jędrzejczak, Pawła Korzeniowskiego czy Konrada Czerniaka, trudno było zrozumieć, że Polacy odpadają jeden po drugim w półfinałach i o medalach trzeba zapomnieć.

Na szczęście Wojdak stanął na wysokości zadania i najpierw zdobył srebro na dystansie 800 m stylem dowolnym, a potem w dobrym stylu awansował do finału na 1500 m. Tam, być może, zabrakło mu trochę sił i ostatecznie skończył rywalizację na siódmej pozycji, ale i tak został bohaterem reprezentacji, a „Przegląd Sportowy" poświęcił mu miejsce na okładce. Sukces jest tym większy, że został osiągnięty bez wielkiego zaplecza i olbrzymich nakładów finansowych, głównie dzięki pracowitości i sile woli. W dzisiejszym sporcie takie argumenty nie zawsze wystarczają, bo liczą się przede wszystkim pieniądze.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Materiał partnera
Dolny Śląsk mocno stawia na turystykę
Regiony
Samorządy na celowniku hakerów
Materiał partnera
Niezależność Energetyczna Miast i Gmin 2024 - Energia Miasta Szczecin
Regiony
Nie tylko infrastruktura, ale też kultura rozwijają regiony
Regiony
Tychy: Rządy w mieście przejmuje komisarz wybrany przez Mateusza Morawieckiego