Ministerstwo Finansów, chcące zbierać więcej pieniędzy i sprawniej ścigać oszustów, zaplanowało reformę administracji skarbowej. W ramach zmian od 1 marca ma dojść do fuzji struktur kontroli skarbowej (czyli swoistej policji podatkowej) oraz Służby Celnej. Mniejsza o słuszność takiej operacji, choć te dwie struktury mają nieco inne zadania i specyfikę działania. Zapadła decyzja: połączyć.

Od razu pojawił się problem. W trzech województwach: lubelskim, lubuskim i podkarpackim siedziby urzędów kontroli skarbowej i izb celnych są w różnych miastach. Dziś na Podkarpaciu UKS jest w Rzeszowie, a Izba Celna w Przemyślu. Powód oczywisty: celnicy zajmują się głównie towarami idącymi z Ukrainy i na Ukrainę, więc logiczne jest, by urzędowali w pobliżu granicy. UKS ściga oszustów podatkowych w całym województwie, więc usytuowanie go w stolicy tegoż województwa ma sens.

Ministerstwo Finansów chwaliło się w Warszawie pożytkami z reformy, a tymczasem na Podkarpaciu trwała niepewność: gdzie będzie siedziba Urzędu Celno-Skarbowego? Bo pierwsze sygnały z MF mówiły o Przemyślu. Oznaczałoby to, że znaczną część spośród 200 urzędników rzeszowskiego UKS trzeba będzie przenieść do miasta odległego o 80 km. Na Podkarpaciu zawrzało, interweniowali lokalni posłowie z różnych partii, a prezydent Rzeszowa Tadeusz Ferenc ironizował, że może siedzibę TVP Rzeszów też można by tam przenieść. W grudniu ub.r. MF indagowane przez lokalne media oświadczyło, że siedzibą nowego urzędu będzie jednak Rzeszów. Jednak po kilku tygodniach znów zmieniło zdanie. Na konferencji prasowej 12 stycznia wiceminister Marian Banaś stwierdził jeszcze coś innego: siedziba będzie w Przemyślu, a delegatura w Rzeszowie. Jak to będzie w treści stosownego rozporządzenia – dopiero się okaże, bo jeszcze go nie wydano.

To czeski film – powiedzą samorządowcy z Podkarpacia. I mają sporo racji. Nie chodzi tylko o prestiż miasta. Stworzenie czy likwidacja kilkusetosobowego urzędu w Warszawie, Krakowie czy Łodzi jest właściwie obojętne dla miejscowego rynku pracy i gospodarki. Ale w 60-tysięcznym Przemyślu ma to większe znaczenie. Przecież nie chodzi tylko o posady tych urzędników. Taki urząd daje pracę gastronomii (karmi interesantów i urzędników), taksówkarzom (wożą interesantów), ale chodzi też o większe kontrakty, np. na remonty czy rozbudowę urzędu.

Dlatego wniosek nasuwa się sam: idee tworzone w Warszawie, choćby najbardziej słuszne, w terenie okazują się nie zawsze przemyślane. I dlatego decydentom, niekoniecznie tylko z MF, do sztambucha wpisujemy: Przemyśl, urzędniku!