Zatrzymać spiralę nienawiści

Pomorze Zachodnie doczekało się dobrej, choć ponurej, powieści historyczno-obyczajowej, rozciągniętej między przesiedleniami z 1945 r. a upadkiem PGR-ów w końcówce XX wieku.

Publikacja: 16.11.2017 23:30

Dominik Rutkowski: – Może udało mi się napisać uniwersalną powieść, ale przyznam, że byłaby to pesym

Dominik Rutkowski: – Może udało mi się napisać uniwersalną powieść, ale przyznam, że byłaby to pesymistyczna metafora.

Foto: Świat Książki, Zuzanna Szamocka

„Zadry" Dominika Rutkowskiego rozpoczyna opis wiejskiego sklepu z połowy lat 90. Czterdziestoletni Roman Bohdal, stołeczny dziennikarz, uważnie lustruje półki oraz kupujących. Zastanawia się, na ile zachodniopomorska wieś Wrześniowice zmieniła się przez kilkanaście lat jego nieobecności. Szczególną uwagę poświęca półkom z alkoholami, zwłaszcza tanimi winami, cieszącymi się największą popularnością wśród klienteli „spożywczaka". Co chwila ktoś wpada po kilka butelek „na zeszyt".

Specyfikę Wrześniowic ukształtował miejscowy PGR, zamknięty na początku transformacji. Roman ostatni raz był w miejscowości w 1977 r., kiedy to społecznością wstrząsnęła tragedia. Zginęło wtedy w tajemniczych okolicznościach dziewięć osób. Wraca tam w 1995 r. i próbuje zrozumieć, co właściwie wydarzyło się półtorej dekady temu, że ludzie wciąż nie chcą o tym mówić.

Pierwsze kroki kieruje w stronę zabudowań dawnego PGR, gdzie obecnie mieszka inny miastowy. Nazywa się Oskar. Trafił na prowincję zmęczony hałaśliwością transformującej się stolicy. Wydzierżawił ziemię i budynki zamkniętego niedawno PGR i próbuje nimi gospodarować w obliczu wolnego rynku.

Osobiste doświadczenia

W historii Oskara pobrzmiewają osobiste doświadczenia 49-letniego Dominika Rutkowskiego, który również uciekł ze stolicy w połowie lat 90. i szukał spełnienia w wiejskim życiu w okolicach Szczecinka. Tereny te znał jeszcze z dzieciństwa, bo od szóstego roku życia przyjeżdżał regularnie na Pomorze Zachodnie. – Siostra i matka mojego dziadka, pochodzące z Wileńszczyzny, wylądowały po wojnie w Koszalinie jako repatriantki – opowiada „Rzeczpospolitej". – W związku z tym często spędzałem tam wakacje i przyjeżdżałem na uroczystości rodzinne.

Kiedy postanowił, że chce odpocząć od Warszawy, wybór miejsca był dla niego oczywisty. – Ważna była też odległość. 400 km od stolicy w czasach, gdy nie było autostrad, stanowiło prawdziwą wyprawę. Wiedziałem, że w chwilach zniechęcenia trudniej będzie w jeden wieczór się spakować i zabrać z powrotem – wspomina po latach Dominik Rutkowski. Dowiedział się, że za niewielkie pieniądze można wydzierżawić teren dawnego państwowego gospodarstwa rolnego. Ale zaprzecza, że sportretował w Oskarze samego siebie. Tylko punkt wyjścia jest wspólny, reszta już różna. Zresztą do Warszawy wrócił po pięciu latach.

W „Zadrach" kreśli pejzaż ziemi zabiedzonej ekonomicznie, a jednocześnie bogatej w cuda natury. Jest tam wiele jezior, które, inaczej niż na Mazurach, nie są połączone kanałami, tylko pochowane w lasach między pagórkami. Na dodatek dominują lasy liściaste, głównie buki.

Dopytywany o precyzyjną lokalizację wioski, w której żył pięć lat, Rutkowski nie podaje konkretnej nazwy. W powieści również zaciera ślady i korzysta ze zmyślonych nazw, choć miejscowi z pewnością rozpoznają okolicę po topografii i poszczególnych budynkach.

„Zadry" to druga powieść historyczno-obyczajowa Dominika Rutkowskiego, której akcja rozgrywa się na terenie Pomorza Zachodniego i jest zakorzeniona w losach powojennych migrantów. W 2013 r. wydał „Pozostał gniew" z fabułą umiejscowioną w 1945 r. Bohaterem był chłopak z Wileńszczyzny wracający do domu z przymusowych robót w Rzeszy.

W „Zadrach" również poznajemy losy rodzin wędrujących przez powojenną Polskę. Ale to także w dużej mierze opowieść o regionie w pierwszych latach po upadku komuny. Opis społeczności wegetującej wokół zamkniętego PGR ma reporterski, dokumentalny sznyt, co wynika z faktu, że w latach 1995–2000 pisarz mocno zżył się z lokalną społecznością i obserwował pogłębiającą się stagnację.

– W Prusach przed wojną dominowała gospodarka latyfundialna – tłumaczy specyfikę regionu Rutkowski. – PGR-y stanowiły przedłużenie wielkich junkierskich gospodarstw pruskiej szlachty. Zmieniła się jednak forma własności. W Prusach były to majątki prywatne, a w PRL należały do państwa.

Pracownicy PGR-ów nie żyli z ziemi jak chłopi, tylko mieli specjalizacje. Traktorzyści, mechanicy, magazynierzy i dojarki. Szerzej mówiąc – robotnicy rolni. Każdy znał się na własnej pracy, a nie na prowadzeniu gospodarstwa. Dlatego nawet gdyby dostali kawałek ziemi po upadku PGR, to i tak nie wiedzieliby, co z nią zrobić. Nowej pracy nie było, więc kiedy państwo pozamykało od lat nierentowne gospodarstwa, zaczęli wegetację w oparach taniego alkoholu. Takie obrazki znamy choćby z kontrowersyjnego dokumentu „Arizona" (1997) oraz komedii Juliusza Machulskiego „Pieniądze to nie wszystko" (2001).

Dzieci PGR

– Była to typowa inżynieria społeczna i niestety, sądząc po szkodach, jakie wyrządziła, dosyć udana – mówi nam Rutkowski. – Tych ludzi wyjałowiono z pojęcia własności prywatnej. Nawet dziećmi PGR się zajmował. Były państwowe przedszkole, świetlica, szkoła, stołówka. I nagle to wszystko zamknięto. Ludzie dostali groszowe zasiłki, ale nieprzyzwyczajeni do zarządzania pieniędzmi, po staremu je przepijali, nie myśląc, że już PGR nie poda im wszystkiego na tacy – tłumaczy.

Rzeczywistość lat 90. przeplatają retrospekcje historyczne. Poznajemy losy rodzin, które trafiły w 1945 r. na tereny poniemieckie. Między innymi rodziny Pudłów pochodzącej z pogranicza bieszczadzko-ukraińskiego, przesiedlonej podczas akcji „Wisła". A także małżeństwa Gruszczyńskich z dziećmi, którzy wyjechali z Wielkopolski, by uniknąć szykan za to, że podczas wojny wciągnięto ich na listę volksdeutschów. Powieściowy Piotr Gruszczyński mógł co prawda przeciwko niemieckiej decyzji protestować, ale groziły mu za to szykany, a może nawet obóz koncentracyjny. Lękając się o rodzinę, wolał siedzieć cicho i przeczekać wojenną zawieruchę. Po wojnie nowe władze i sąsiedzi traktują go jednak jak zdrajcę.

W przypadku kresowej rodziny Pudłów również sytuacja tożsamości narodowej jest kwestią kluczową i stanowi niezagojoną ranę. Przesiedlono ich bowiem jako Ukraińców, choć Ukraińcami nie są. Bliżej im do mieszanej rodziny polsko-rusińskiej, a dziś pewnie powiedzielibyśmy łemkowskiej, bo Michał – choć ochrzczony w cerkwi – mówi po polsku. Władzy ludowej nie robi to jednak różnicy. Podobnie jak Piotrowi Gruszczyńskiemu, który nasłuchał się opowieści o zbrodniach wołyńskich i patrzy na Pudłów z nienawiścią, jak na potencjalne zagrożenie dla rodziny i sąsiadów.

– „Zadry" to przede wszystkim książka o nienawiści – tłumaczy Dominik Rutkowski. – Skąd się ona bierze, dokąd prowadzi i jakie są jej konsekwencje.

Konfliktu na tle etnicznym pisarz sobie nie wymyślił. Jak wspomina, jeszcze w latach 90. największą obelgą w tamtych okolicach było: „Ty Ukraińcu!". – Dopiero od połowy lat 90. zaczęło się to zmieniać – zauważa. – Do tego stopnia, że dzisiaj Biały Bór oddalony o 30 km od Szczecinka jest zagłębiem ukraińskiej i łemkowskiej mniejszości, pielęgnującej pamięć o dawnej kulturze i przesiedleńczej historii.

Historie Gruszczyńskich i Pudłów są niczym dwie strony jednej monety. Jednych zmuszono do wyrzeczenia się polskości. Drugim zakazano identyfikacji z Polakami. Żyją naznaczeni wstydem, z pękniętą tożsamością. Te emocje uruchamiają lęki, poczucie zagrożenia i wzajemnej nienawiści. Choć autor wskazuje, że zapalnikiem tragicznego konfliktu rodzinnego jest Piotr Gruszczyński, który zatruwa nienawiścią swoje dzieci i wnuki.

Cienie przeszłości

Historia ma tragiczne zakończenie. Nie na darmo mottem „Zadr" jest cytat z Szekspira. Optymistyczne akcenty autor odnajduje we współczesności, już poza powieścią. – Jeśli ktoś przeczyta mój opis tamtych wsi z lat 90. i pojedzie do nich dzisiaj, to zobaczy, że ten świat poszedł bardzo do przodu – podkreśla. Choć może w odróżnieniu od miast jest to nadal rejon uboższy, to zniknęła bieda z lat 90. Unaocznia ją fragment powieści o niedożywionych dzieciach z książkowych Wrześniowic, które przez pięć dni z rzędu jadły tylko kartofle ze „ślepym sosem", czyli mąki zmieszanej z wodą. – To już na szczęście przeszłość – podkreśla Rutkowski i dodaje: – W czasie mojego ostatniego pobytu w okolicy najbardziej wbiły mnie w fotel kontenery do segregacji śmieci, bo ja pamiętam czasy, gdy miejscowi wywozili śmieci do lasu.

Pytany o to, czy spodziewał się, że „Zadry" tak bardzo zyskają na aktualności dzisiaj, wobec rosnących nastrojów antyukraińskich, Dominik Rutkowski odpowiada: – Miałem napisaną już połowę książki, gdy do kin wszedł „Wołyń". Temat wydaje się bieżący, ale na Pomorzu Zachodnim jest obecny od dawna ze względu na historię – mówi.

Kontekst współczesny jest dla pisarza ważny, ale woli patrzeć na swoje dzieło uniwersalnie.

– Czytelnicy pytają mnie czasem, czy „Zadry" są metaforą współczesnej Polski, skłóconej i podzielonej na dwa obozy – opowiada Rutkowski. Podkreśla, że stara się być apolityczny i się nie angażuje. Niepokoi go jednak język sporu i z lękiem obserwuje eskalację emocji. – Dlaczego mówi się o „walce aż do zwycięstwa" i „pokonaniu wroga"? Czy naprawdę nie potrafimy już inaczej rozmawiać i protestować, niż dokonując aktu samospalenia? – pyta. Chwilę później dodaje: – Może udało mi się napisać uniwersalną powieść, ale przyznam, że byłaby to pesymistyczna metafora. Wynika z niej, że rozkręcone mechanizmy nienawiści są trudne, jeśli w ogóle możliwe, do zatrzymania – kończy pisarz.

„Zadry" Dominika Rutkowskiego rozpoczyna opis wiejskiego sklepu z połowy lat 90. Czterdziestoletni Roman Bohdal, stołeczny dziennikarz, uważnie lustruje półki oraz kupujących. Zastanawia się, na ile zachodniopomorska wieś Wrześniowice zmieniła się przez kilkanaście lat jego nieobecności. Szczególną uwagę poświęca półkom z alkoholami, zwłaszcza tanimi winami, cieszącymi się największą popularnością wśród klienteli „spożywczaka". Co chwila ktoś wpada po kilka butelek „na zeszyt".

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Materiał partnera
Dolny Śląsk mocno stawia na turystykę
Regiony
Samorządy na celowniku hakerów
Materiał partnera
Niezależność Energetyczna Miast i Gmin 2024 - Energia Miasta Szczecin
Regiony
Nie tylko infrastruktura, ale też kultura rozwijają regiony
Regiony
Tychy: Rządy w mieście przejmuje komisarz wybrany przez Mateusza Morawieckiego