Lot na sześć metrów

Szczecin wyrasta na stolicę polskiej tyczki. To w miejscowym klubie karierę kończyła Monika Pyrek, a teraz rozkwita tam talent Piotra Liska.

Publikacja: 16.02.2017 22:30

Lot na sześć metrów

Foto: Rzeczpospolita, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Na przełomie stycznia i lutego hala Azoty Arena, pusta zazwyczaj w godzinach przedpołudniowych, miała nietypowych gości i wyposażenie. Pod trybunami rozłożony został rozbieg dla tyczkarzy, postawiono oczywiście także stojaki i ułożono zeskok. Gospodarze nie mieli wcale w planach żadnych zawodów, ale mityng i kolejne wielkie wyzwanie czekało na najsłynniejszego w ostatnich tygodniach polskiego lekkoatletę.

24-letni Piotr Lisek kilka dni wcześniej ustanowił w Cottbus wynikiem 5,92 rekord Polski. Pobił o jeden centymetr rezultat, jaki w sierpniu 2011 roku na zawodach w Szczecinie uzyskał bydgoszczanin Paweł Wojciechowski. Lisek pokazał, że jest w formie, uwierzył w siebie, ale odczuwał pewien niedosyt. Czuł, że może skoczyć wyżej. Trzeba było więc zadbać o szczegóły, skorygować błędy, najlepiej w zbliżonym otoczeniu w jakim później przyjdzie startować. – Niewiele jest takich ośrodków w Polsce, gdzie można „zrobić technikę" w hali – Spała, Gdańsk, Toruń. W Szczecinie też jest z tym kłopot, bo hala przy ulicy Litewskiej, gdzie zazwyczaj trenuję, ma zbyt krótki rozbieg. Brakuje tam sześciu kroków. Ale gospodarze Azotów na moją prośbę i klubu o wszystko zadbali. Przez kilka dni mogłem u siebie w domu dokładnie skupić się na przygotowaniu technicznym w warunkach zbliżonych do startowych – opowiada „Rzeczpospolitej" Piotr Lisek.

Wypaliło. Na zawodach w Poczdamie rozegranych w galerii handlowej Stern-Center wśród szpaleru kibiców, z których część oderwała się na chwilę od zakupów, a inni od jedzenia, Lisek wprowadził polską tyczkę w nową epokę. Jako pierwszy Polak skoczył 6 metrów. Na tę wysokość wzbił się z OSOT Szczecin, działającego od pięciu lat unikalnego w Polsce projektu – Ośrodka Skoku o Tyczce.

Szczecinianka Monika Pyrek

Przez długie lata w polskiej tyczce najbardziej liczyła się Gdynia. To tam Edward Szymczak szkolił w Bałtyku mistrza olimpijskiego z Moskwy Władysława Kozakiewicza, a później braci Adama, Mariana i Ryszarda Kolasów. Najwybitniejszym z tego tercetu był Marian, wielokrotny rekordzista Polski, medalista halowych mistrzostw Europy. W powstałym w latach 90. XX wieku Klubie Lekkoatletycznym Gdynia Szymczak stworzył podwaliny polskiej tyczki kobiet, wychowując Monikę Pyrek i Annę Rogowską. Do dziś silną pozycję sprzed lat zachowała Bydgoszcz, z której pochodzi najlepszy w kraju zawodnik przełomu lat 80. i 90. Mirosław Chmara, czy niedawny rekordzista Polski Paweł Wojciechowski. Ostatnio jednak wiodącym ośrodkiem szkoleniowym w tej konkurencji staje się Szczecin.

Tak jak w Gdyni potęgę tyczki budował Szymczak tak na Pomorzu Zachodnim dzieje się tak za sprawą ukraińskiego szkoleniowca Wiaczesława Kaliniczenki. To pochodzący z Kijowa były zawodnik, którego najlepszy wynik wynosił 5,60. Po przyjeździe do Polski w 2000 roku Kaliniczenko szybko zdobył sobie uznanie w środowisku. Najpierw krótko pracował z Szymczakiem w Gdyni. Tam poznał Monikę Pyrek, która zaufała mu i gdy on przeprowadził się do Szczecina, pojechała za nim. Trenowała ze „Sławkiem", jak na niego mówi do dziś, do końca kariery. Pod jego okiem zdobyła medale wszystkich imprez mistrzowskich w hali i na otwartym stadionie, 69 razy biła rekordy Polski. W tej kolekcji sportowych sukcesów zabrakło tylko medalu na igrzyskach olimpijskich.

Pyrek nakręciła modę na tyczkę w Szczecinie i na lekkoatletykę w ogóle. Mieszkańcy zaczęli ją kojarzyć z tym miastem. – Do tego stopnia, że na spotkaniach znajdują się panie, które przypominają sobie, że chodziły z Moniką do szkoły – mówi Norbert Rokita, mąż i były menedżer zawodniczki. Władze miejskie również szybko zaakceptowały lekkoatletkę, przyznając jej honorowy tytuł Ambasadora Szczecina. Pyrek przez blisko dziesięć lat reprezentowała Miejski Klub Lekkoatletyczny (MKL) Szczecin, ale w ostatnim roku kariery zmieniła barwy na OSOT Szczecin.

Na pomysł wydzielenia się z MKL i stworzenia tyczkarskiego ośrodka wpadli wspólnie z mężem i trenerem. Ideą jest optymalizacja szkolenia, skupienie się na jednej dyscyplinie, by osiągnąć jak najlepsze efekty. Pierwszą gwiazdą klubu była Pyrek, potem miał stać się nią Przemysław Czerwiński, nieźle zapowiadający się zawodnik, brązowy medalista ME z Barcelony (2010), który nie osiągnął wyników na miarę swoich możliwości. Ale teraz w OSOT mają Liska.

Z 5,20 na 6,00

Pięć lat lata temu 24-letni dziś zawodnik był niewyróżniającym się juniorem. – Wąchałem tyły – mówi o sobie, wspominając tamte lata. Przegrywał z zawodnikami, z których większość zakończyła już kariery lub pogrążyła się w przeciętności.

Piotr trenował w Olimpii Poznań pod okiem trenera Krzysztofa Dziamskiego. Sam szkoleniowiec miewał chwile zwątpienia, czy jego wychowanek może coś w tym sporcie osiągnąć. Na jednej z mistrzowskich imprez, męskiemu konkursowi skoku o tyczce przyglądała się Monika Pyrek. Zwróciła uwagę na Liska. Utwierdzała trenera w przekonaniu, że ma do czynienia z wielkim talentem, choć jeszcze bez wyników. Tłumaczyła, że trzeba dać mu czas i obdarzyć zaufaniem. Później, gdy pojawiły się problemy w Olimpii, Dziamski zwrócił się o pomoc do tyczkarki. Najpierw Lisek pojechał na jedno zgrupowanie OSOT, potem przyjeżdżał na konsultacje, by w końcu na stałe związać się ze szczecińskim ośrodkiem i miastem.

Wspomina, że na początku nie było łatwo. Pochodzi z niewielkiej wioski Duszniki pod Poznaniem, której nazwę niemal wszyscy mylą ze znanym karkonoskim uzdrowiskiem. Ale w wieku 20 lat doszedł do ściany. Nie miał gdzie trenować i sportowo się rozwijać. Jeśli chciał przestać „wąchać tyły", musiał dokonać ważnego życiowego wyboru. Z czasem okazało się, że przeprowadzka do Szczecina i rozpoczęcie treningów w OSOT okazały się idealnym rozwiązaniem, choć nie zawsze wszystko szło jak po maśle.

Po dwóch latach zajęć z trenerem Kaliniczenką Lisek rekord życiowy poprawił o 62 cm! – z 5,20 na 5,82. W mistrzostwach Europy w Zurychu zajął szóstą pozycję. Widać było wyraźny postęp. W hali poprawił się jeszcze bardziej, skoczył 5,90, a na ME w Pradze zdobył brąz. I wtedy nastąpiło załamanie formy i psychiki. Wyczerpała się formuła współpracy między trenerem i zawodnikiem. – Niezgodność charakterów – tłumaczy Lisek.

W ośrodku był jednak Marcin Szczepański, zaledwie trzy lata starszy od niego. – Doskonale się zrozumieli. Marcin potrafił zapanować nad zdrowiem Piotra, nad jego parametrami fizycznymi. Pojechali razem na mistrzostwa świata do Pekinu i tam zajął trzecie miejsce. Wiadomo było, że zostaną na dłużej – mówi  Rokita. Trenują ze sobą do dziś.

W serii niemieckich mityngów Lisek nie miał sobie równych. 5,92 w Cottbus, 6,00 w Poczdamie. W nieco ponad cztery lata w OSOT poprawił się z 5,20 na 6,00. W ostatni weekend znów zachwycił. Wygrał pewnie mityng w Berlinie. W tym samym czasie na mistrzostwach Polski juniorów medale zdobywali jego młodsi koledzy z OSOT. W szczecińskim klubie trenuje dziś od 20 do 30 zawodników we wszystkich kategoriach wiekowych. Nie ma imprezy mistrzowskiej, z której nie przywieźliby medalu. Zimą zajęcia tyczkarzy odbywają się w hali przy ulicy Litewskiej w pobliżu stadionu lekkoatletycznego. Miejsca do treningu dla tyczkarzy OSOT jest tam mało, ale wyniki mimo to wielkie. Tam też na co dzień ćwiczy Lisek. Techniczny szlif w Azoty Arenie był wyjątkiem przed wyjątkową próbą.

Na przełomie stycznia i lutego hala Azoty Arena, pusta zazwyczaj w godzinach przedpołudniowych, miała nietypowych gości i wyposażenie. Pod trybunami rozłożony został rozbieg dla tyczkarzy, postawiono oczywiście także stojaki i ułożono zeskok. Gospodarze nie mieli wcale w planach żadnych zawodów, ale mityng i kolejne wielkie wyzwanie czekało na najsłynniejszego w ostatnich tygodniach polskiego lekkoatletę.

24-letni Piotr Lisek kilka dni wcześniej ustanowił w Cottbus wynikiem 5,92 rekord Polski. Pobił o jeden centymetr rezultat, jaki w sierpniu 2011 roku na zawodach w Szczecinie uzyskał bydgoszczanin Paweł Wojciechowski. Lisek pokazał, że jest w formie, uwierzył w siebie, ale odczuwał pewien niedosyt. Czuł, że może skoczyć wyżej. Trzeba było więc zadbać o szczegóły, skorygować błędy, najlepiej w zbliżonym otoczeniu w jakim później przyjdzie startować. – Niewiele jest takich ośrodków w Polsce, gdzie można „zrobić technikę" w hali – Spała, Gdańsk, Toruń. W Szczecinie też jest z tym kłopot, bo hala przy ulicy Litewskiej, gdzie zazwyczaj trenuję, ma zbyt krótki rozbieg. Brakuje tam sześciu kroków. Ale gospodarze Azotów na moją prośbę i klubu o wszystko zadbali. Przez kilka dni mogłem u siebie w domu dokładnie skupić się na przygotowaniu technicznym w warunkach zbliżonych do startowych – opowiada „Rzeczpospolitej" Piotr Lisek.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Materiał partnera
Dolny Śląsk mocno stawia na turystykę
Regiony
Samorządy na celowniku hakerów
Materiał partnera
Niezależność Energetyczna Miast i Gmin 2024 - Energia Miasta Szczecin
Regiony
Nie tylko infrastruktura, ale też kultura rozwijają regiony
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Regiony
Tychy: Rządy w mieście przejmuje komisarz wybrany przez Mateusza Morawieckiego