W Opolu inwestowali ostatnio także przedsiębiorcy z Luksemburga, Włoch, Danii, a nawet Chin. Inwestorzy doceniają nie tylko dobrze wykształconych i znających języki pracowników (pewnie również tańszych niż w zachodniej Europie), ale też dogodne położenie miasta i dobrą infrastrukturę.

Ważne okazało się też pozytywne nastawienie opolskich włodarzy do współpracy z nowymi inwestorami. Miewa ono wymiar „miękki" – przejawiający się pozytywnym osobistym nastawieniem urzędników wobec inwestorów, otwartością i chęcią pomocy, ale decydujący bywa „twardy" wymiar – czyli regulacje i prawo decydujące o tym, czy inwestor uznaje daną lokalizację za atrakcyjną. Dobrze, że Opole może się poszczycić nowymi inwestycjami zagranicznymi. Ale gdy przenosi się sytuację na cały kraj, pojawiają się wątpliwości dotyczące tego, jakie jest nastawienie włodarzy Polski do inwestorów zagranicznych.

Dlaczego oni akurat są tak ważni? Bo nasz rozwijający się i nadrabiający zaległości do Zachodu kraj potrzebuje kapitału jak kania dżdżu. Oczywiste jest, że za granicą jest go wielokrotnie więcej, niż wyłożyć mogą krajowi inwestorzy. Widać to w liczbach – bezpośrednie inwestycje zagraniczne w Polsce w ciągu ostatnich 25 lat wyniosły ponad 712 mld zł, a rocznie napływało do kraju średnio 26 mld zł (wynika z szacunków ośrodka analitycznego Polityka Insight). Inwestycje te przyczyniły się do wzrostu popytu konsumpcyjnego i inwestycyjnego, pojawienia się nowoczesnych technologii, rozwoju firm, usprawnienia produkcji, poprawiły obsługę klientów, zwiększyły edukację pracowników, przyśpieszyły podwyżki płac i przyczyniły się do spadku bezrobocia, a w konsekwencji wzrostu PKB Polski, który według szacunków dzięki bezpośrednim inwestycjom zagranicznym w 2015 r. był o 15,6 proc. wyższy, niż gdyby żadne inwestycje nie napłynęły, co stawiałoby nas na poziomie Kazachstanu pod względem wysokości PKB na mieszkańca.

W dobie haseł i postulatów repolonizacji sektora bankowego szczególnie ważne jest, aby pamiętać, ile polska gospodarka zawdzięcza zagranicznemu kapitałowi, który wsparł nasz sektor bankowy. Teraz niektóre partie i środowiska polityczne bardzo krytycznie patrzą na inwestorów w bankach, argumentując, że pobierają dywidendy i transferują je za granicę, nie udzielają tylu kredytów, ile by mogli, itd. Ale to właśnie inwestorzy zagraniczni zasilili kapitałem banki na początku lat 90., kiedy w Polsce go brakowało (co skutkowało wysokim kosztem pieniądza), wzięli na siebie ryzyko prowadzenia działalności na nowym dla siebie rynku, dopiero przekształcającym się w gospodarkę wolnorynkową. Poza tym inwestowali przez te wszystkie lata w rozwój swoich polskich banków, nadal wyposażając je w kapitał (co umożliwiało zwiększenie kredytowania, na czym korzystała nasza gospodarka). Innym przejawem ich inwestycji jest bardzo zaawansowany obecnie poziom technologiczny i cyfryzacji polskiego sektora bankowego, jeden z najwyższych na świecie. Dzięki temu Polacy mogą tanio (wbrew powszechnej opinii), sprawnie, wygodnie i bez wychodzenia z domu wykonywać operacje bankowe (a nawet dzięki bankom mają dostęp do cyfrowej administracji publicznej).

Teraz politycy nie chcą o tym pamiętać. Ich niektóre ostatnie działania wskazują, że inwestorzy zagraniczni traktowani są jak zło konieczne. Przykładem może być gwałtowna zmiana prawa w segmencie OZE. Zmieniły się diametralnie warunki tego biznesu, co spowodowało ogromne problemy firm z branży (głównie farm wiatrowych). Inny przykład to pomysł kosztownego przewalutowania hipotek walutowych czy wprowadzenia zakazu handlu w niedzielę. Racja stanu bywa różnie rozumiana przez polityków, każde środowisko ma swoje interesy, ale nie ma wątpliwości, że korzystny dla Polski jest stabilny i duży napływ inwestycji zagranicznych, który możliwy będzie tylko przy stabilnych i przewidywalnych regulacjach.