Jakub Przebindowski: O dworze, o polu i Opolu

O wydanym z okazji 800-lecia Opola niezwykłym albumie-opowieści o tym mieście i o ludziach opowiada Jakub Przebindowski.

Publikacja: 30.01.2017 22:00

Jakub Przebindowski: O dworze, o polu i Opolu

Foto: Fotorzepa/Rafał Guz

Rz: Wydajesz się aktorem tak bardzo krakowskim, że jak mówisz o-pole, to znaczy, że wychodzisz na dwór...

Jakub Przebindowski: Bo Przebindowscy obecni są w Krakowie właściwie od XVIII w., ja skończyłem tu szkołę teatralną i potem grałem w kilku teatrach. I wtedy mówiłem warszawiakom, że u nas wychodzi się na pole, a nie na dwór, bo we dworach się mieszka. Ale dzieciństwo i młodość spędziłem w Opolu. Moja babcia ze strony mamy po zakończeniu II wojny światowej przybyła z Kresów na ziemie zachodnie i z Wrocławia przeniosła się do Opola. Tam z kolei wychowała się moja mama. W Opolu poznał ją tata i tam urodziłem się ja.

Zapewne poznali się śpiewająco, wszak Opole to miasto piosenki ...

Chyba coś w tym było, bo tato jest muzykiem i przez lata pracował w Filharmonii Opolskiej. W Opolu byli rodzice brat, babcia, dom, szkoła i normalne życie. Tu dorastałem, uczyłem się historii. I poznawałem niezwykłe dzieje tego miasta.

Historia Opola musi cię naprawdę interesować, skoro od lat kolekcjonujesz pocztówki, które zgromadzone w wydanym właśnie albumie układają się w pasjonującą opowieść o życiu codziennym tego miasta.

Ten album to opowieść o mieście, ale też i ludziach. Oni przecież znają szczegóły i detale, powtarzają anegdoty, od nich dowiadujemy się o rzeczach, które z pokolenia na pokolenie przechodzą jako rodzaj tradycji. Przekonałem się o tym, pisząc pracę magisterską o teatrze Grotowskiego. Docierałem do ludzi, dzięki którym mogłem odtworzyć poszczególne fakty i zdarzenia. Tamta opowieść wyszła z czasem poza teatr, mocno wchodziła w nią historia Opola. Potrzebowałem materiałów ikonograficznych i tak trafiłem na pocztówkę Adama Śmietańskiego – znakomitego fotografika, który mieszkał w Opolu.

Jaka to była kartka?

To był bardzo wysmakowany kadr. Zdjęcie z końca lat 50. Idealnie pasujące do tego, o czym pisałem pracę magisterską. Pomyślałem, że chciałbym zobaczyć jeszcze więcej. Poszedłem do biblioteki tam jednak nic nie było, bo nikt nie zbierał pocztówek. Żadna instytucja się tym nie zajmowała. To przecież były rzeczy codziennego użytku, jak papier ze sklepu. Zacząłem szperać po antykwariatach. Dziś są portale, które pozwalają rozszerzyć spektrum poszukiwań. I tak od kartki do kartki nagromadził się spory zbiór. Wtedy pomyślałem sobie, że przeglądając te zdjęcia człowiek empatycznie odczuwa tamten czas. Ktoś, kto urodził się w 1960 roku, może bez problemu porozumieć się z tym urodzonym ćwierć wieku później, bo ludzie, którzy urodzili się w Polsce przed 1989 rokiem, mają podobne poczucie humoru, absurdu rzeczywistości. Pamiętamy jeszcze sklepy bez coca-coli...

...kolejki w sklepach, cytrusy, które pojawiały się tylko na Boże Narodzenie...

...Teleranek i tylko dwa kanały telewizji. Na tych pocztówkach widać transformację miasta, pojawianie się wielu nowych zjawisk kulturowych i społecznych, które miały miejsce nie tylko w Opolu, ale i całej Polsce. Zobaczyłem, że mam przed oczami świat, który odszedł bezpowrotnie.

Opole to szczególne miasto, bo można powiedzieć, że po wojnie rozpoczęło swą historię właściwie od zera.

Tytuł mojej książki „Miasto O." można przewrotnie czytać jak miasto zero. To jedno z tych miejsc, które po II wojnie światowej kompletnie zmieniły swoją tożsamość. Niemiecka miejscowość, z całą infrastrukturą, bogatą przeszłością i tradycjami nagle stała się pusta. Po wojnie znalazło się kilkaset osób, bo przez lata ta ludność dopiero napływała. Przybysze głównie z Kresów Wschodnich też czuli się tu obco. Nie mieli wcale poczucia, że tu zostaną na zawsze. Właściwie to do lat 50., tęskniąc np. do Lwowa, Wilna, Stanisławowa czy Łucka, mieli nadzieję, że tam wrócą. A jednocześnie zamieszkali tu Ślązacy, który wprawdzie czuli się Polakami, ale ich gwara śląska niektórym kojarzyła się z niemieckim. Słowo „ja" w obu językach znaczy „tak". Ludzie obciążeni bardzo różnym bagażem tradycji musieli stworzyć nową społeczność. I to jest punkt wyjścia mojej książki.

A masz takie miejsca w Opolu, które nazwałbyś magicznymi?

Jest ich sporo. Choćby kościół św. Wojciecha na Górce z niebywałą kaskadą schodów. Z góry widać niezwykłą perspektywę. Polecam ten piękny zakątek z ulicą św. Wojciecha. Notabene w jednym z budynków narożnej kamienicy mieszkali państwo Bielscy. Rodzice aktorki Iwony Bielskiej, żony Mikołaja Grabowskiego. To właśnie tam odbywały się spotkania i biesiady po próbach i po premierach teatru Grotowskiego. W tym niewielkim mieszkanku kwitło życie artystyczne. W manierze czystego modernizmu powstał przepiękny architektonicznie budynek powstały w latach 30., w którym mieści się dziś Urząd Miasta.

Ta książka wygląda jak album rodzinny i przeglądając zdjęcia dowiadujemy się wielu smakowitych historii.

Takie było założenie. O życiu codziennym, zmieniających się realiach można dowiedzieć się z treści przesyłanych pozdrowień, liścików i pocztówek. Postanowiłem je zacytować w albumie, bo znakomicie oddają klimat tamtych czasów. Oczywiście pozostaję dyskretny, nie ujawniam adresów osób piszących, bo to są sprawy bardzo intymne, ale niektóre wpisy są śmieszne, niektóre wzruszające, niektóre czyta się jak wiadomość z dreszczykiem. Takie jest życie.

Książka „Miasto O" odkrywa wiele tajemnic np. dlaczego po II wojnie światowej znacznie się wydłużył czubek słynnej wieży sąsiadującej z opolskim amfiteatrem, którą wszyscy znamy z transmisji Festiwalu Polskiej Piosenki.

Tak. To właściwie opowieść na osobną książkę.

CV

Jakub Przebindowski – aktor, muzyk, reżyser, autor sztuk teatralnych i kompozytor. Absolwent krakowskiej PWST. Zadebiutował w „Biesach" w Starym Teatrze. Do dziś można go oglądać na deskach krakowskiego Teatru Słowackiego i Teatru STU. Zadebiutował w „Wielkim Tygodniu" Andrzeja Wajdy, a w telewizji w „Sławie i chwale" w reżyserii Kazimierza Kutza. Grał w „Katyniu", pojawia się w popularnych serialach, m.in. „Czasie honoru". Reżyseruje także własne sztuki: „Go-Go, czyli neurotyczna osobowość naszych czasów", „Sz jak Szarik, „Hiszpańska Mucha", „Botox", „Antoine". Gra też w warszawskich IMCE, Capitolu i Kamienicy.

Rz: Wydajesz się aktorem tak bardzo krakowskim, że jak mówisz o-pole, to znaczy, że wychodzisz na dwór...

Jakub Przebindowski: Bo Przebindowscy obecni są w Krakowie właściwie od XVIII w., ja skończyłem tu szkołę teatralną i potem grałem w kilku teatrach. I wtedy mówiłem warszawiakom, że u nas wychodzi się na pole, a nie na dwór, bo we dworach się mieszka. Ale dzieciństwo i młodość spędziłem w Opolu. Moja babcia ze strony mamy po zakończeniu II wojny światowej przybyła z Kresów na ziemie zachodnie i z Wrocławia przeniosła się do Opola. Tam z kolei wychowała się moja mama. W Opolu poznał ją tata i tam urodziłem się ja.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Materiał partnera
Dolny Śląsk mocno stawia na turystykę
Regiony
Samorządy na celowniku hakerów
Materiał partnera
Niezależność Energetyczna Miast i Gmin 2024 - Energia Miasta Szczecin
Regiony
Nie tylko infrastruktura, ale też kultura rozwijają regiony
Regiony
Tychy: Rządy w mieście przejmuje komisarz wybrany przez Mateusza Morawieckiego