Ktoś powiedział, że wszystkie rewolucje zaczynają się w kawiarniach. Jasne, wiele z nich już na zawsze tam zostaje. Ale my z kawiarni wyszliśmy – mówi rzecznik pierwszego w Polsce klubu demokratycznego AKS Zły Warszawa Piotr Maniszewski – Zaczęło się od rozmów przy piwie. Idea chwyciła, kolejne osoby zaczęły ją podobnymi kanałami szerzyć. Wieść się niosła po warszawskich barach i kawiarniach. Okazało się, że jest nas wielu, że gdy mówisz koledze przy trzecim piwie, że fajnie by było coś takiego zrobić, on nie stuka się w głowę i nie próbuje cię od tego odwieść, tylko zaczyna przyklaskiwać, a po chwili sam chce się zaangażować.
Projekt nie tylko piłkarski
AKS Zły jeszcze nie rozegrał żadnego oficjalnego meczu, a już ma pokaźne grono fanów – nie tylko z Warszawy. – Mamy zaczątek fanklubu w Poznaniu, wspierają nas ludzie z zagranicy – opowiada inny ze współtwórców projektu Kamil Pawłowski. W Złym działają ludzie, którzy byli lub są kibicami Legii, pojawiają się osoby wcześniej zaangażowane na Polonii, ale działają w nim też ludzie z innych miast. Chociażby pani prezes Karolina Szumska jest z Wrocławia i w przeszłości chodziła na mecze Śląska.
Zły jest w takim samym stopniu projektem piłkarskim jak społecznym. A być może nawet bardziej społecznym – gdyż wielkiego futbolu nie sposób się po założonym pod koniec zeszłego roku klubie spodziewać. Co czyni Złego wyjątkowym, to zbitka słów – „pierwszy demokratyczny" . Kluby demokratyczne to nowy fenomen – wciąż na razie niszowy – w Europie. Nie mają właściciela, zarządu, nie są czyjąś własnością. Kluby demokratyczne należą do kibiców – każdego, kto jest członkiem stowarzyszenia.
– Trzeba wypełnić deklarację członkowską. Każdy dostaje nasz statut do przeczytania, gdzie są wymienione ideowe założenia. Jeśli ktoś się z nimi zgadza i je popiera, to może zostać przyjęty. Zostaje członkiem stowarzyszenia i może działać. Ma głos jak każdy inny, czy to członek założyciel, czy to członek zwyczajny – tłumaczy Pawłowski.
Ma być inaczej
A Zły opowiada się właściwie przeciwko wszystkiemu, z czym kojarzy się futbol w Polsce. Począwszy od rasizmu i nietolerancji oraz widocznego tak dobrze skrętu w stronę ideologii narodowej na trybunach, poprzez szemranych działaczy i biznesmenów z niejasnymi koneksjami, na stanowiskach właścicielskich kończąc. – Jesteśmy grupą kibiców, którzy nie godzą się na to, co się dzieje w polskiej piłce. Na chore zależności, układy i układziki w gabinetach dyrektorskich. Działaczy, którzy za wszelką cenę chcą doić właściciela, dostać etat, zostać zatrudnionym, którzy całe życie kręcą się przy klubie i dla których stał się on jedynym źródłem utrzymania. W ich interesie jest, żeby pojawił się bogaty inwestor, którego oni będą wykorzystywać. Dokładnie o to samo chodzi ultrasom, którzy też chcą wyciągnąć z właściciela ile się da, ale w innym sensie. Oni chcą, by karę za racę rzuconą przez nich na murawę płacił właściciel – rysuje obraz polskiej piłki Piotr Maniszewski. – My tego nie chcemy. Chcemy powrotu futbolu do korzeni, do misji społecznej.