Niemal codziennie podróżuję mazowieckimi drogami i niestety to, co można zaobserwować od chwili jej wejścia w życie, sprawia przygnębiające wrażenie. Drzewa, które znało się od tylu lat, stanowiące charakterystyczne elementy krajobrazu czy po prostu element ważnych dla społeczności lokalnych miejsc, znikają w tempie przemysłowym, przemieniając krajobraz Mazowsza – niegdyś zielonego i pełnego życia – w pewnego rodzaju pustynię lub smutne blokowiska, nie zawsze odnowione kamienice i smutne podwórka.

Pomijając dość złożone przyczyny natury kulturowej, społecznej, a nawet psychologicznej, dlaczego ludzie zaczęli tak chętnie wycinać i ogławiać drzewa, to znamienna staje się okoliczność natury prawnej. O ile Polacy godzą się na ograniczenia własności wynikające z prawa zagospodarowania przestrzennego, gospodarki nieruchomościami, prawa wodnego, prawa budowlanego i wielu innych ustaw, o tyle przez lata nie akceptowali faktu, że ustawa zabrania im dowolności w zakresie wycinania drzew na nieruchomości, której są właścicielami.

Duże, dojrzałe drzewo w ciągu roku chłodzi otoczenie jak kilka klimatyzatorów, filtruje lub absorbuje około 30 kilogramów substancji zanieczyszczających powietrze, absorbuje wodę deszczową. Duża ilość drzew wiąże grunt, zapobiega podtopieniom itd. Dlaczego nie tylko nie wprowadzamy rozwiązań, aby zachować tę zieloną substancję polskich miast, ale pozwalamy na metodyczne niszczenie krajobrazu i jakości życia? Duże miasta, jak Warszawa, są odrębnym problemem. Tymczasem nawet tutaj, korzystając z zamętu wprowadzonego nowelizacją, do wycinania drzew wzięli się również samorządowcy, czego znamiennym przykładem jest „modernizacja" warszawskiego zoo.

Widać już dziś, że samorządowcy będą podejmowali próby ograniczenia wycinkowego szaleństwa. Nawet pomijając okoliczności ekologiczne, miasta w ciągu kilku miesięcy mogą całkowicie stracić dotychczasową estetykę i urok. Na Mazowszu nie brakowało nigdy wspaniałych zielonych miejsc i był to od zawsze jeden z walorów regionu. Czy uda się przeciwdziałać problemowi na gruncie choćby przepisów o zagospodarowaniu przestrzennym? Mało realne. Procedury uchwalania planów zagospodarowania przestrzennego są długotrwałe, a i tak nie skłonią nikogo do sadzenia drzew. Usuwane dziś duże dorosłe drzewa nie mogą zostać uzupełnione w realnej perspektywie czasowej. Wycina się je w kilka sekund, rosną przez lata i o tyle tylko, o ile im się pozwoli. Czy takiego Mazowsza chcemy?