Wyzwania przed Polską XXI wieku jak stały, tak stoją i nic tu nie pomoże wyrzucenie niektórych prezenterek i ich kolegów z telewizji ani nawet gadanie o „dobrej zmianie". Nie podobają mi się manipulacje przy Trybunale Konstytucyjnym i służbie cywilnej, zwłaszcza te drugie. Ale też wciąż mam nadzieję, że znajdą się rzeczy, które nowa władza zrobi lepiej od poprzedniej, na przykład pomoc rodzinie albo innowacyjność gospodarki.

Przed jednym wszakże gorąco ją przestrzegam. Dobry wynik PiS w październikowych wyborach rodzi pokusę pójścia za ciosem. Przecież wybory samorządowe przeprowadzone rok wcześniej dały inny wynik, nawet w Małopolsce uważanej (obok Podkarpacia) za twierdzę prawicy. W powiatach i miastach rządzi na ogół koalicja PSL, Platformy i lokalnych ugrupowań. W gminach już tylko miejscowi działacze. Gdyby wybrać samorządy powtórnie? Ludzie pójdą za większością. Więc może reforma samorządowa: na kolanie napisać ustawę, uchwalić nocą, opozycja niech pyskuje. Na przykład powrót do gierkowskiego podziału Polski na 49 województw, bez sejmików, marszałków i podobnego zawracania głowy. Powiatów nie będzie, wojewodowie i naczelnicy gmin mianowani w Warszawie i tylko jej podlegli. Zwolenników znajdziemy w Tarnowie i Nowym Sączu, wciąż rozmarzonych minionymi splendorami wojewódzkimi.

Albo wariant łagodniejszy: jakaś mała reforemka albo tylko kruczek prawny, by powtórzyć wybory z 2014 roku z nowym, słuszniejszym wynikiem. Nie dość, że dziś obywatele wyłaniają kogo chcą, bez odgórnego błogosławieństwa, to jeszcze stawiają jakieś warunki. Jak ze sztandarowym projektem nowej władzy 500+, bo przecież rząd tylko daje pieniądze, a weryfikować wnioski i wypłacać zasiłek będą samorządy, a to wymaga ludzi, szkoleń i etatów. Albo jak prezydent Poznania, który powiedział, że jego „wolne miasto" znajdzie zajęcie zarówno dla wywalonych z warszawskiej telewizji dziennikarzy, jak i dla nieprawomyślnych reżyserów teatralnych.

Jeśli rząd zdecyduje się na takie rozwiązanie, czeka nas nie tylko starcie z Unią, bo trzeba byłoby renegocjować dotacje dla nowych regionów, ale coś o wiele gorszego: uderzenie w samo serce demokracji. Bo bije ono na dole, w gminach, w mniejszych miastach, gdzie ludzie znają się nawzajem i wiedzą, kto nadaje się do rządzenia. Owszem, są samorządy oblezione przez kliki i układy; błądzić jest rzeczą ludzką. Ale mądrzej jest uczyć się współistnienia i wzajemnego szacunku, niż wymuszać posłuch i martwą ciszę.