Powiem nawet – na własne życzenie. I nie świadczy to raczej o mojej głupocie. Myślę bowiem, że prawdziwy dziennikarz powinien być blisko życia. I blisko ludzi. Pisanie o teatrze, czym zajmuję się przede wszystkim, jest jednak zajęciem elitarnym. I czasem ma się wrażenie, że traci się kontakt z rzeczywistością. Więc taki pobyt w zakładzie karnym byłby czymś, co człowieka szybko ściągałoby na ziemię.

Więc ja, zamiast wywiadów z oszustami, psychopatycznymi mordercami, którzy stawiani przed kamerą udają istoty zagubione, sympatyczne i przede wszystkim niewinne, postanowiłem sam doświadczyć żywota więźnia.

Pierwszy raz o tym wspominam publicznie. Co więcej – w swej bezczelności nie czuję żadnej skruchy. Trafiałem tam kilkakrotnie, jak często bywa po dość rozrywkowym wieczorze, koncercie lub spektaklu teatralnym. Niektórzy do izby wytrzeźwień, a ja od razu do więzienia. Cóż. Tak czasem kończą się szalone wieczory. Co ciekawe, zawsze trafiałem do tego samego „zakładu karnego". Do celi dwuosobowej. I zwykle miałem ciekawe towarzystwo. Nie na tyle jednak mroczne, by wzorem swego francuskiego imiennika Jeana Geneta napisać „Dziennik więźnia". To znaczy, wiem jedno na pewno, nie potrafiłbym napisać go – jak Genet – po francusku.

Ponieważ zeznający, chcąc usprawiedliwić swoje czyny, nie waha się sypnąć kolegów, mogę powiedzieć, że osobą, dzięki której znalazłem się w więzieniu, był nie byle kto, bo sama Krystyna Meissner. Artystka niezwykle zasłużona dla Wrocławia, wybitna reżyserka, która podniosła z artystycznego upadku Wrocławski Teatr Współczesny. Do tego stopnia była to jej zasługa, że teraz, kiedy skończyła się jej dyrektorska kadencja, o tym teatrze znowu cicho. A i kondycja festiwalu Dialog, który wymyśliła, bez jej udziału też jakby nieco gorsza.

Jak za sprawą pani Krystyny Meissner trafiłem do więziennej celi? Z dobrego serca. Kiedy zadzwoniłem z pytaniem, gdzie warto za niewielkie pieniądze przenocować we Wrocławiu, pani Krystyna, która słynie nie tylko z dobrych pomysłów, ale i życzliwości, poradziła mi, że jako gość Teatru Współczesnego mogę skorzystać z pokojów gościnnych jednej z szacownych instytucji kultury. A mieszczą się one w dawnym więzieniu. Tak na oko XVII- czy XIX-wiecznym. Właśnie przy ulicy więziennej. W budynku z czerwonej cegły chodzi się przez bramę na podwórko, które przypomina dziedziniec Collegium Maius w Krakowie, mija się niewielki sklepik czy galeryjkę i wchodzi do właściwego budynku. Skromne, ale słoneczne i wygodne pokoje z łazienkami, zaopatrzone w czajnik do gotowania herbaty, służą od lat pracownikom naukowym, ale jak widać, nie tylko im. Można przebywać w więzieniu i tego nie żałować. Można. Ale tylko we Wrocławiu. W tym mieście przyszłość bardzo widocznie styka się z przeszłością. Dowodów jest wiele. Choćby ogromny zakład przemysłowy i perła dolnośląskich browarów, która wkrótce stanie się jedną z najnowocześniejszych części Wrocławia. Zajrzyjmy też koniecznie do Muzeum Przemysłu i Kolejnictwa. Ten widok i plany mogą zaskoczyć.