Rozmowa z Renatą Mauer-Różańską, dwukrotną mistrzynią olimpijską w strzelectwie

O spełnionej obietnicy złożonej córce, przed wyjazdem do Atlanty oraz o walce o zwycięstwo – opowiada Renata Mauer-Różańska, dwukrotna mistrzyni olimpijska w strzelectwie.

Publikacja: 28.07.2016 23:00

Rozmowa z Renatą Mauer-Różańską, dwukrotną mistrzynią olimpijską w strzelectwie

Foto: Fotorzepa, Mac Maciej Kaczanowski

Rz: 20 lipca minęło 20 lat od zdobycia pierwszego złotego medalu olimpijskiego. Będzie pani w jakiś sposób obchodzić tę rocznicę?

Renata Mauer-Różańska: Nad polskim morzem. Wyjechaliśmy z mężem i moim małym synem Mateuszem do Międzywodzia, pod namiot. Pamiętałam o tej rocznicy, ale nie pomyślałam o niej, kiedy przed dwoma laty zadzwonił do mnie dyrektor Muzeum Sportu i Turystyki w Karpaczu, pan Zbigniew Kulik. Zaproponował zorganizowanie wystawy moich pamiątek i trofeów. Zebrałam więc to, co miałam w domu, poprosiłam o najważniejsze medale olimpijskie i z mistrzostw świata, zdeponowane w Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie. Powstała z tego wystawa, która zostanie otwarta 4 sierpnia. Z kolei Muzeum Miejskie we Wrocławiu organizuje wystawę, poświęconą dziesięciu najbardziej znanym mieszkańcom miasta. Znalazłam się w tej grupie, co sprawiło mi niezwykłą radość.

Kto tam jest oprócz pani?

Nie miałam odwagi pytać. Wiem, że na pewno Tadeusz Różewicz, więc takie towarzystwo jest dla mnie wyjątkowo nobilitujące. Zresztą jego postać łączy się też ze wspomnianym Karpaczem. Obok świątyni Wang znajduje się bowiem grób pisarza. Na wystawie wrocławskiej pojawi się mój strój olimpijski i wiatrówka, którą udało się zlokalizować w magazynie broni WKS- u Śląsk .

Ta sama, którą pochłonęła powódź z roku 1997?

Właśnie. Utopiły się wówczas obydwa karabiny, z których strzelałam na igrzyskach w Atlancie. Pojechałam z nimi jeszcze na finał Puchar Świata. Woda je zniszczyła, strzelać się dało, ale na tak wysoki poziom już się nie nadawały. Natomiast, o ile mi wiadomo, z karabinów , które dobrze mi służyły w Atlancie uczy się strzelać młodzież.

Atlanta to jakiś ósmy cud świata. Nie dość, że nie jechała tam pani jako faworytka, to jeszcze tuż po urodzeniu dziecka. Jak można pogodzić myśli o córeczce z walką o medal?

To rzeczywiście było wyzwanie, ale ja je lubię. Niczego nie zaniedbałam, nic nie odbyło się kosztem Natalki. Urodziła się 23 lutego, igrzyska rozpoczynały się w lipcu. Normalnie ją karmiłam, opiekowałam się nią i jednocześnie trenowałam. Miesiąc po porodzie zmieściłam się pierwszy raz w kombinezon. Wbrew pozorom to nie była taka prosta sprawa. Kombinezon strzelca jest szyty na miarę, musi uwzględniać rozmaite parametry, jak strój skoczka narciarskiego. Nie chodzi o to, że przytyłam, ale po porodzie musiałam wrócić do dawnych rozmiarów. Mam 155 cm wzrostu i ważę 50 kg. To trzeba było utrzymać, a początkowo biodra przeszkadzały mi zapiąć spodnie.

I co pani zrobiła?

Ćwiczyłam mięśnie brzucha, pleców. Najpierw „na sucho", potem, kiedy dziecko usypiało, wbijałam się w kombinezon, brałam karabin do ręki i ćwiczyłam obok łóżeczka. Kiedy mała się budziła, zdejmowałam strój, ważący parę kilogramów, przewijałam ją, dawałam jeść, prałam i prasowałam pieluchy z tetry. Do tego dochodziły zwykłe zajęcia: gotowanie obiadów, zakupy. Do sklepu z wózkiem. A w połowie lat dziewięćdziesiątych nie było podjazdów pod sklepy i klatki schodowe. Myślałam wtedy o niepełnosprawnych. Nie widać ich było na ulicach, ponieważ nie mogli wyjść z domu. Ja na dwa razy wnosiłam wózek na drugie piętro, mając świadomość, że kiedyś to się skończy, a poza tym miałam cały czas poczucie szczęścia.

Ale mimo to zostawiła pani dziecko, żeby pojechać do Ameryki.

Niech pan nawet nie żartuje. Może jeszcze zostawiłam na pastwę losu? Miałam 27 lat, pierwsze dziecko, plany zawodowe. Robiłam wszystko, żeby to jakoś pogodzić, ale niczyim kosztem. Na dziesięć dni przed odlotem na igrzyska przywiozłam z Nasielska do Wrocławia moją mamę, która wychowała ośmioro dzieci i dobrze się na tym znała. Nie było lepszej opieki. Oczywiście wyjeżdżając miałam wyrzuty sumienia, a rozłąka była bardzo ciężka. Ale żegnając się, powiedziałam Natalce do uszka: mamusia przywiezie ci medal.

Wierzyła pani w to?

Zawody odbywały się pierwszego dnia igrzysk. Z wyniku w kwalifikacjach nie byłam zadowolona. Natomiast w finale od początku szło mi całkiem nieźle , czułam, że mogę wygrać, ale niemal do końca nie byłam świadoma, które miejsce zajmuję. Przed ostatnim strzałem usłyszałam tylko szmer na widowni. Takie reakcje widzów świadczą na ogół o tym, że coś musiało się stać. Koncentrowałam się na sobie, nie liczyłam punktów konkurentek. Przepisy zabraniają kontaktu z trenerem, a sędzia nie mówi zawodniczkom kto prowadzi. Obejrzałam się tylko i zobaczyłam wynik mojej najgroźniejszej konkurentki, Niemki Petry Horneber: na jej monitorze było 8,8. Myślałam, że to pomyłka, bo to się czasami zdarza i Petra złoży protest. Po moim strzale 10,7 też słyszałam szmer. W tym samym czasie uradowana Serbka Aleksandra Ivosev pozdrawiała publiczność, więc już całkiem zgłupiałam. Myślałam, że może będzie dogrywka i na wszelki wypadek nie opuszczałam stanowiska. Sędzia długo nic nie mówił, dopiero trener pokazał mi na palcach, że jestem pierwsza.

Nie lubi pani, kiedy mówi się, że zwycięstwo zapewnił jeden strzał.

Bo to nieprawda. Strzałów było pięćdziesiąt. Czterdzieści w kwalifikacjach i dziesięć w finale. Po zsumowaniu wygrałam różnicą dwóch dziesiątych punktu, czyli ułamka milimetra. Faktem jest, że Petra ostatni strzał zepsuła, natomiast mój był prawie idealny. A Ivosev cieszyła się z brązowego medalu.

Czyli spełniła pani obietnicę złożoną córce. Przywiozła jej pani medal.

Nawet dwa, bo doszedł jeszcze brązowy za wynik w strzelaniu z karabinka sportowego. Mama opowiadała mi, że po moim wyjeździe Natalka zamilkła. Kiedy wróciłam i wzięłam ją na ręce, omal mi nie wypadła, tak się cieszyła. A cztery lata później, widząc mnie na igrzyskach w Sydney całowała telewizor. Sąsiedzi z Wrocławia zrobili takie zdjęcie.

Sydney zaczęło się jednak niefortunnie.

Ponieważ jechałam jako faworytka, ale uległam presji. W strzelaniu z wiatrówki zajęłam dopiero piętnaste miejsce i miałam poczucie klęski. Nie było ze mną psychologa Janka Blecharza, który często pomagał mi rozwiązywać różne problemy, byłam zdana na siebie. Zamykam się więc w pokoju, żeby z nikim nie rozmawiać. Dzwonię tylko do domu, mąż mnie podnosi na duchu, a czteroletnia córka mówi: mamusiu, niepotrzebnie tam pojechałaś. To ja znowu ryczę, bo myślę sobie, że może ma rację. Mąż przeprowadził z nią rozmowę wychowawczą, prosząc żeby jednak następnym razem mamusię pocieszyła. Czułam się fatalnie nie tylko psychicznie. Stres sprawia, że bolą mięśnie brzucha, karku, klatki piersiowej, a w takim stanie nie można strzelać. Pomógł mi masażysta Pawła Nastuli - Edmund Cichomski. Pierwsza poszła do niego Mirka Sagun, która strzelała z pistoletu. Wróciła zachwycona, więc spróbowałam i ja. Stosował masaż chiński, potrafił znaleźć na moim ciele punkty, które trzeba było rozmasować, żeby usunąć napięcia. Najpierw czułam się poobijana, a potem poczułam, że żyję i z każdym dniem było lepiej. A między nieudanym startem a tym drugim, konkursem z karabinka sportowego w trzech postawach, były zaledwie cztery dni.

Pani nie należy do ludzi, którzy się poddają.

Co to, to nie. Raczej do takich, które walczą. Odbudowałam się przez te cztery dni, czułam, że wracają siły. Tylko na stanowisku położyłam sobie kartkę z napisanym jednym słowem: oddychaj! Walczyłam o każdy punkt w każdej z trzech postaw. Tym razem, nie tak, jak w Atlancie, wygrałam zdecydowanie.

Odwiesiła pani karabiny przed dwoma laty. Jak żyć?

Mam co robić. Wykładam na AWF i Dolnośląskiej Szkole Wyższej, gdzie mówię o relacjach między ekonomią a sportem. Jestem radną w klubie radnych prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza i Platformy Obywatelskiej. Stoję na czele Komisji Sportu i Rekreacji. Działam we Wrocławskiej Radzie Sportu. Spełniam się, pracując w Regionalnej Radzie Olimpijskiej Dolnego Śląska, która organizuje pikniki olimpijskie i wydała leksykon olimpijczyków z naszego regionu. W ramach programu „Kumulacja Aktywności" Fundacji Lotto Milion Marzeń prowadzę zajęcia ogólnorozwojowe dla gimnazjalistów, zachęcając do aktywności. W Polsce, zajęcia w ramach tego programu prowadzi pięćdziesięciu mistrzów sportu . Jednym z warunków są dokonania sportowe. Do tego dochodzi praca w Komisji Sportu Kobiet i Komisji Kontaktów z Olimpijczykami PKOl. Raczej się nie nudzę.

A córka?

Skończyła 20 lat. Też strzelała, miała talent, jednak zrezygnowała.

Jest jeszcze syn.

Mateusz ma siedem lat. Nie wiem co będzie robił. Najważniejsze, żeby obydwoje byli szczęśliwi i mieli poczucie, że nie marnują życia. Jak ich rodzice.

Rz: 20 lipca minęło 20 lat od zdobycia pierwszego złotego medalu olimpijskiego. Będzie pani w jakiś sposób obchodzić tę rocznicę?

Renata Mauer-Różańska: Nad polskim morzem. Wyjechaliśmy z mężem i moim małym synem Mateuszem do Międzywodzia, pod namiot. Pamiętałam o tej rocznicy, ale nie pomyślałam o niej, kiedy przed dwoma laty zadzwonił do mnie dyrektor Muzeum Sportu i Turystyki w Karpaczu, pan Zbigniew Kulik. Zaproponował zorganizowanie wystawy moich pamiątek i trofeów. Zebrałam więc to, co miałam w domu, poprosiłam o najważniejsze medale olimpijskie i z mistrzostw świata, zdeponowane w Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie. Powstała z tego wystawa, która zostanie otwarta 4 sierpnia. Z kolei Muzeum Miejskie we Wrocławiu organizuje wystawę, poświęconą dziesięciu najbardziej znanym mieszkańcom miasta. Znalazłam się w tej grupie, co sprawiło mi niezwykłą radość.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Materiał partnera
Dolny Śląsk mocno stawia na turystykę
Regiony
Samorządy na celowniku hakerów
Materiał partnera
Niezależność Energetyczna Miast i Gmin 2024 - Energia Miasta Szczecin
Regiony
Nie tylko infrastruktura, ale też kultura rozwijają regiony
Regiony
Tychy: Rządy w mieście przejmuje komisarz wybrany przez Mateusza Morawieckiego