Opowiadanie z kobiecej perspektywy

Weronika Szczawińska, reżyserka opowiada o „Genialnej przyjaciółce", najnowszej prapremierze we wrocławskim Teatrze Współczesnym, która odbędzie się 17 lutego.

Publikacja: 25.01.2018 19:30

Opowiadanie z kobiecej perspektywy

Foto: materiały prasowe

Rz: Co skłoniło panią do sięgnięcia po tetralogię neapolitańską opartą na słynnym już cyklu książek Eleny Ferrante?

Weronika Szczawińska: Tetralogia neapolitańska w wyjątkowy sposób bawi się klasycznym schematem powieści formacyjnej: mamy tu epicki rozmach historyczny służący za tło dla historii dojrzewania, formowania tożsamości, formowania się artysty i jego drogi twórczej. I tu następuje pierwsza przewrotka: wszystko to zostaje opowiedziane w rodzaju żeńskim, mamy bohaterkę, artystkę, jej życie, jej drogę. Jak gdyby Ferrante opowiadała te europejskie powieści formacyjne na nowo, od podszewki, uzupełniając obraz o przegapioną dotąd perspektywę. To taki anty-Amarcord: dzieciństwo nie jest mityczną arkadią, ale łączy się z klasowo rozdartym społeczeństwem. Artystka to nie wywyższony geniusz, ale osoba nieustannie walcząca o zrozumienie. Kobiety nie są aniołami opiekuńczymi głównego bohatera, tylko głównymi bohaterkami. I dlatego sięgnęłam po tę powieść – teraz jest czas na opowiadanie o tym, co wspólne, uniwersalne, codzienne i polityczne z kobiecej perspektywy. Mój teatr jest nieustannym poszukiwaniem bohaterek dla sceny i powieści Ferrante, świetnie nadają się do wykreowania tychże. Ciekawi mnie też jej umiejętność łączenia prywatnego z publicznym, tworzenia spójnego obrazu doświadczenia czyjegoś życia, w którym tak samo ważne są idee, jak i najmniej z pozoru ważne zdarzenia codzienne.

Czy lektura była również czytelniczą frajdą czy raczej kierowała się pani intuicją potencjału do skonstruowania opowieści o tożsamości i wykluczeniu?

Lektura Ferrante była dla mnie wielkim przeżyciem. Literatura realistyczna rzadko podbija moje serce – tu jednak trudno było się oprzeć pomysłom autorki, która w wyjątkowy sposób opisuje doświadczenia intymne, wstydliwe, jednocześnie rzutując je na szeroki plan społeczny. W USA mówi się o „ferrante Fever", czytelniczej gorączce. I ja tej gorączce uległam, czytałam te powieści zupełnie dla siebie. Bardzo zaimponowała mi zawarta w nich zachęta do świadomego przeżywania swoich doświadczeń – introspekcyjnego, poza kategoriami wstydu, winy. Dużo później pomyślałam o tych książkach jako o materiale na spektakl. To była w sumie trudna decyzja: żeby zrobić spektakl, trzeba się zdystansować do materiału, a ja do Ferrante nie chciałam się dystansować. Ten dystans udało się złapać dopiero wtedy, kiedy zaczęliśmy wraz z Piotrem Wawrem jr., dramaturgiem przedstawienia i współautorem adaptacji, metodycznie przyglądać się tetralogii poprzez filtry wybranych tematów, jak np. seksualność, portret macierzyństwa etc.

Tak zwany Zachód funkcjonuje wciąż w Polsce na zasadzie dawnego Peweksu, ale równolegle mamy takie perspektywy jak „Vernon Subutex" czy rozgrywający się w Neapolu serial „Gomorra". Jakie konotacje ma dziś „Zachód" dla pokolenia, które funkcjonuje tu i tam?

Myślę, że ta sprawa jest bardzo złożona. Czuję się przede wszystkim Europejką, ale nie mam problemu z byciem Europejką wschodnią czy niezachodnią. Bardziej od Paryża interesuje mnie Lublana. Zachód dla mojego pokolenia nie konotuje chyba jakiejś jednej rzeczy. Powieści Ferrante nie odbieram zresztą do końca jako opowieści o Zachodzie – bo akcja dzieje się przede wszystkim na pełnym kompleksów Południu, w regionie, który ma silne poczucie wykluczenia i zdradzenia przez Północ. To dość aktualny temat. Epicka opowieść Ferrante, obejmująca wiele dekad włoskiej historii, bardzo ciekawie pracuje w zestawieniu z polską współczesnością, która – ze względu na uwarunkowania historyczne – sprawia, że niektóre procesy przeżywamy z opóźnieniem lub że kolejne fale różnych zjawisk nakładają się na siebie. I tak, paradoksalnie, mogą być nam bliskie pytania włoskiej lewicy lat 70. czy dyskurs feministyczny tamtych lat. Zachód, w tym przypadku Włochy czy włoskość, pracują w naszym spektaklu trochę na prawach fantazji, głównie dzięki scenografii i kostiumom Karola Radziszewskiego, silnie inspirowanych włoską modą i designem. To takie Włochy na niby, barwny powidok Zachodu, wcielona aspiracja wypełniona włoską muzyką i językiem; kosmos powołany po to, żeby trochę inaczej przejrzeć się w problemach własnej kultury, poza planetą Polska.

Tetralogia neapolitańska uznawana jest za prozę feministyczną. Czego w tym gatunku brakuje pani w Polsce?

Nie mam kompetencji, aby wypowiadać się arbitralnie o całości feministycznej prozy w Polsce. To, co przeszkadza mi zazwyczaj, to pewna nadwyżka mitologizująca i życzeniowa, postulatywna – tymczasem u Ferrante feminizm funkcjonuje poza przestrzenią jakiegokolwiek mitu, jest namiętnie zanurzony w materialnym doświadczeniu codzienności. Bezczelnie zanurzony jest także w sprzecznościach: bohaterowie nieustannie zdradzają własne poglądy. To feminizm bardzo mocno zaznaczony, ale jednocześnie pracujący na żywym doświadczeniu; empatyczny, klasowo świadomy i cielesny.

Czy skrywana za pseudonimem tożsamość autorki/autora przydaje powieści dodatkowej pikanterii, stanowi jeden z tematów spektaklu? Intrygowała panią ta kwestia?

Sądzę, że decyzja Eleny Ferrante o pozostaniu autorką widmo jest imponująca i zupełnie zrozumiała w świecie, w którym twórca coraz częściej staje się marką, brandem, a jego czy jej twórczość nie ma szans na uczciwą ocenę i bezinteresowny zachwyt czy niehejterskie odrzucenie. Tożsamość autorki nie jest więc tematem spektaklu – ale oczywiście sam temat tożsamości jest tu kluczowy, więc te sprawy się jakoś zazębiają.

Jakiej formy możemy się spodziewać na scenie?

Eklektycznej. Z meduzą Versace na sztandarach, z muzyką Krzysztofa Kaliskiego i Macieja Szymborskiego, inspirowaną włoskimi hitami – od Carla Gesualdo, Luigiego Nono po neapolitańskie piosenki i neomelodico.

Czy zmiana w Polskim sprawiła, że kondycja Współczesnego we Wrocławiu się zmieniła?

W odpowiedzi na to pytanie chciałabym wyrazić podziw dla aktorów, z którymi mam przyjemność pracować we Współczesnym – ze szczególnym uwzględnieniem Anny Kiecy, grającej w naszym przedstawieniu główną rolę.

Rz: Co skłoniło panią do sięgnięcia po tetralogię neapolitańską opartą na słynnym już cyklu książek Eleny Ferrante?

Weronika Szczawińska: Tetralogia neapolitańska w wyjątkowy sposób bawi się klasycznym schematem powieści formacyjnej: mamy tu epicki rozmach historyczny służący za tło dla historii dojrzewania, formowania tożsamości, formowania się artysty i jego drogi twórczej. I tu następuje pierwsza przewrotka: wszystko to zostaje opowiedziane w rodzaju żeńskim, mamy bohaterkę, artystkę, jej życie, jej drogę. Jak gdyby Ferrante opowiadała te europejskie powieści formacyjne na nowo, od podszewki, uzupełniając obraz o przegapioną dotąd perspektywę. To taki anty-Amarcord: dzieciństwo nie jest mityczną arkadią, ale łączy się z klasowo rozdartym społeczeństwem. Artystka to nie wywyższony geniusz, ale osoba nieustannie walcząca o zrozumienie. Kobiety nie są aniołami opiekuńczymi głównego bohatera, tylko głównymi bohaterkami. I dlatego sięgnęłam po tę powieść – teraz jest czas na opowiadanie o tym, co wspólne, uniwersalne, codzienne i polityczne z kobiecej perspektywy. Mój teatr jest nieustannym poszukiwaniem bohaterek dla sceny i powieści Ferrante, świetnie nadają się do wykreowania tychże. Ciekawi mnie też jej umiejętność łączenia prywatnego z publicznym, tworzenia spójnego obrazu doświadczenia czyjegoś życia, w którym tak samo ważne są idee, jak i najmniej z pozoru ważne zdarzenia codzienne.

Materiał partnera
Dolny Śląsk mocno stawia na turystykę
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Regiony
Samorządy na celowniku hakerów
Materiał partnera
Niezależność Energetyczna Miast i Gmin 2024 - Energia Miasta Szczecin
Regiony
Nie tylko infrastruktura, ale też kultura rozwijają regiony
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Regiony
Tychy: Rządy w mieście przejmuje komisarz wybrany przez Mateusza Morawieckiego