Mamy przecież odpowiednie zapisy w prawie, a medycy zaproponowali, by przyznać im status funkcjonariusza publicznego podczas wykonywania pracy. W nowelizacji ustawy o prawach pacjenta i RPP przekładałbym to raczej na odpowiedni zapis, zgodnie z którym pacjent powinien odnosić się do personelu medycznego z szacunkiem, nawet jeśli w swojej opinii został źle obsłużony.
Eksperci podkreślają, że problem leży nie tylko po stronie pacjentów, ale też samych lekarzy, którzy nie są szkoleni, jak postępować z trudnym pacjentem. Nie są do tego przygotowywani nawet psychiatrzy.
Rozmawiałem o tym z prezesem Naczelnej Rady Lekarskiej (NRL) dr. Maciejem Hamankiewiczem. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że już na studiach medycznych powinno się kłaść większy nacisk na znajomość praw pacjenta, a po drugie na kompetencje miękkie, komunikację, czyli to jak lekarz powinien radzić sobie z trudnym pacjentem i rozładowywać napięcie. Już sama choroba sprawia, że człowiek żyje w stresie, a czekanie na diagnozę jeszcze go potęguje. Naczelna Izba Lekarska prowadzi szkolenia z kompetencji miękkich, które dają wymierne efekty. Są jednak dobrowolne, a nam wydaje się, że powinny stać się obowiązkowym elementem studiów medycznych. Aktualnie sytuację często pomaga rozładować pełnomocnik ds. praw pacjenta, który potrafi rozmawiać z chorymi. Ze szpitali, które utworzyły takie stanowisko, dociera do nas mniej sygnałów o przypadkach agresji czy skargach pacjentów. Wystarczy umieć z pacjentem rozmawiać, okazać mu empatię, zrozumienie, wyjaśnić pewne wątpliwości. Jeśli zrozumiale i precyzyjnie przekaże się pacjentowi informacje i odpowiedzi na pojawiające się pytania, to tego rodzaju problemy powinny zdarzać się incydentalnie.
Ostatnio dwa wystąpienia poświęcił pan sytuacji w psychiatrii. Czy to w tej dziedzinie jest w polskiej służbie zdrowia najgorzej?
To dziś jedna z najbardziej zaniedbanych dziedzin medycyny, czego wyrazem są szokujące statystyki. Według danych Komendy Głównej Policji (KGP) ofiar samobójstw jest dziś więcej niż wypadków drogowych. Życie odbiera sobie rocznie ok. 5 tys. osób. Podczas gdy tak wiele mówi się o konsekwencjach społecznych i ekonomicznych wypadków drogowych, niewiele słychać o skutkach społecznych samobójstw. Tymczasem ten problem w jeszcze większym stopniu dotyczy osób, które targnęły się na swoje życie. To również tragedie rodzinne – ktoś traci matkę, ojca, brata, syna, żywiciela rodziny. Do tego dramatycznego kroku skłaniają różne przyczyny, które należy zawczasu rozpoznać i im zapobiegać. Myślę, że milczenie wynika ze złych konotacji, jakie przez lata budziły choroby psychiczne i sama psychiatria. Na szczęście dziś to się zmienia, bo długotrwały stres czy depresja stają się problemami cywilizacyjnymi i mogą dotyczyć każdego z nas.