Wojciech Fortuna został pierwszym polskim mistrzem olimpijskim w skokach, Adam Małysz wprowadził ten sport w inny wymiar, Kamil Stoch prześcignął go pod względem liczby zdobytych medali. Ale to Stanisław Marusarz był duchowym ojcem tego wszystkiego.
Marusarz to bodaj pierwszy polski zawodnik, którego nazwiskiem jeszcze za życia nazwano obiekt sportowy. Nim Adam Małysz otworzył skocznię swojego imienia w Wiśle, Marusarz miał już swoją w Zakopanem. Wielka Krokiew, Wembley skoczków, przyjęła imię Stanisława Marusarza w roku 1989, cztery lata przed jego śmiercią.
Zasłużył na to. Rodowity zakopiańczyk, urodzony jeszcze jako poddany cesarza Franciszka Józefa, odnosił wyjątkowe sukcesy. Wzruszający filmik pokazujący małego Kamila Stocha zapewniającego, że on też kiedyś będzie mistrzem, może miałby swój pierwowzór, gdyby niemal sto lat temu można było go nagrać.
Marusarz nie miał takich możliwości, zrobił więc coś innego. Kiedy w roku 1929 odbywały się w Zakopanem mistrzostwa świata, najpierw obserwował treningi najlepszych, a kiedy nadszedł dzień zawodów, wszedł na sam szczyt Wielkiej Krokwi. Zmylił czujność sędziów, wykorzystał chwilową przerwę w zawodach, wskoczył na rozbieg i bez numeru startowego pomknął w dół. Skoczył ponad 50 metrów, więcej niż wielu zawodników zgłoszonych do konkursu. Miał wtedy 15 lat.
Przedwojenna legenda
Trzy lata później reprezentował już Polskę na igrzyskach olimpijskich w Lake Placid, i to w dwóch konkurencjach: skokach oraz w biegu na 18 km, zajmując miejsca w drugiej dziesiątce. Lepiej poszło mu w roku 1936 na igrzyskach w Garmisch-Partenkirchen, mimo że chorował na grypę, a niemiecki lekarz wioski olimpijskiej odradzał mu start. W konkursie skoków był piąty (to najlepsze miejsce polskiego skoczka przed wojną), a w kombinacji norweskiej siódmy. Brał udział w igrzyskach jeszcze w roku 1948 (Sankt Moritz) i w 1952 (Oslo). Kiedy kończył olimpijską karierę, miał 39 lat i był kimś takim jak Noriaki Kasai dzisiaj.