O planach ministra zdrowia pracodawcy dowiedzieli się przypadkiem na posiedzeniu Rady Rynku Pracy. Wywołało to bardzo ostrą reakcję biznesu, który od lat próbuje odzyskać kontrolę nad Funduszem Pracy. Przedsiębiorcy w tym roku wpłacą nań przeszło 10 mld zł i chcą mieć prawo do decydowania, na co są wydawane te pieniądze. Tymczasem od 2009 r. ze środków tych są finansowane także wynagrodzenia lekarzy rezydentów. W tym roku dotyczy to ponad 16 tys. lekarzy kształcących się na 71 specjalizacjach. Koszt to 835,3 mln zł.
Firmy mówią „nie" oddawaniu składek
– Nie zgadzamy się na to, aby prowizoryczne rozwiązanie weszło na stałe do porządku prawnego – mówi Grzegorz Baczewski, dyrektor ds. dialogu społecznego i stosunków pracy w Konfederacji Lewiatan. – Wynagrodzenia lekarzy rezydentów nie powinny być finansowane ze składek, jakie przedsiębiorcy płacą na przeciwdziałanie bezrobociu. Do tej pory finansowanie tych wynagrodzeń z Funduszu Pracy było co roku wpisywane do ustawy okołobudżetowej. Liczyliśmy więc, że kiedyś się to skończy. Wpisanie finansowania na stałe jest naszym zdaniem niedopuszczalne – podkreśla Baczewski.
Nowe pomysły
Jakby tego było mało, w poniedziałek minister edukacji Anna Zalewska ogłosiła w Toruniu nowy pomysł na zmiany w szkolnictwie zawodowym. Okazuje się, że nowe branżowe szkoły zawodowe także mają być finansowane z Funduszu Pracy.
– Musimy się jeszcze zapoznać ze szczegółami tego planu, ale wydaje się, że to może być krok w dobrą stronę – uważa Baczewski. – Teraz, gdy zmniejszyło się bezrobocie, przedsiębiorcy mają ogromne kłopoty ze znalezieniem specjalistów. Szkolnictwo zawodowe na nowych zasadach mogłoby zapewnić podnoszenie kwalifikacji i wykształcenia kandydatów do pracy – uważa. Taką potrzebę pokazuje zresztą powodzenie Funduszu Szkoleniowego, który przeżył prawdziwe oblężenie na początku tego roku.
Opinia dla „Rz"