Najnowsza ankieta Work Service przynosi bowiem nieco inne wyniki. Motywy finansowe wciąż są bardzo ważne, przyświecają niemal połowie decyzji o zmianie pracodawcy, ale zdecydowanie zwiększyła się rola innych czynników, np. możliwości awansu czy po prostu wykonywania ciekawszej pracy.

Spojrzeć na to zjawisko można przez pryzmat szklanki w połowie pustej lub do połowy pełnej. W pierwszym przypadku dochodzimy do wniosku, że pracownicy wreszcie dostosowali się do skromnych możliwości pracodawców nad Wisłą. Wiadomo przecież, że firmy w Polsce działają w trudnych warunkach, a ostatnie kwartały pokazują, że dramatycznie brakuje im funduszy nawet na inwestycje. Nie mogą więc pozwolić sobie na szastanie pieniędzmi na wynagrodzenia.

Ja wolę jednak uznać, że szklanka jest w połowie pełna. A to prowadzi do wniosku, że przynajmniej część pracowników stwierdziła w ostatnim czasie, że – jakkolwiek banalnie by to brzmiało – pieniądze to nie wszystko. A praca, poza podreperowaniem stanu konta, musi dawać satysfakcję, możliwości rozwoju oraz – szczególnie w czasie, gdy niemal wszyscy spłacają jakiś kredyt – stabilizację.

Dlatego większego znaczenia nabiera tzw. work-life balance, którego oczekują zwłaszcza ludzie młodzi. Z badań prowadzonych w ubiegłym roku w USA przez Gallupa wynika np., że dla milenialsów znacznie bardziej niż ich starszych kolegów liczy się w nowej pracy możliwość nauki i rozwoju. Odwrotną zależność widać zaś w przypadku wynagrodzenia, do którego przykładają mniejszą wagę. Podobnie będzie nad Wisłą. Oczywiście pod warunkiem, że polska gospodarka wciąż będzie się żwawo rozwijać.