Czy najbogatszy w świecie Bill Gates kupił ostatnio nowy dom? Samolot? Albo zjadł więcej kawioru „Strottarga Bianco" z ikry jesiotra albinosa posypanej 22-karatowym złotem po 100 tys. euro za kilogram? A może zrobili to inni z listy najbogatszych? Nie! Po prostu wzrosły wyceny ich majątków. A co stanowi ten majątek? Głównie akcje ich firm! A dlaczego wzrosły? Bo banki centralne nadrukowały „p...dyliony" dolarów, które zostały ulokowane na giełdach, co wpłynęło na cenę akcji posiadanych przez tych najbogatszych. Co ciekawe, zwolennicy różności popierali zaciekle drukowanie tych dolarów, a dziś protestują przeciwko skutkom.

Jeśli cały majątek Billa Gatesa rozdano by 15 procentom najbiedniejszych Amerykanów (to około 48 mln osób), każdy otrzymałby około 1800 dolarów. Prawie przez cały rok mógłby codziennie jeść za to jednego Bic Maca! A co potem? Bic Maców by już nie było, bo żadnemu z socjalistycznych przywódców nie powiodła się hodowla mięsa na hamburgery. Ludzie zakładający fast foody marzą o tym, by kiedyś były one takie jak McDonald's, a oni mogli zarobić na tym miliony dolarów.

Dodatkowa trudność polega na tym, że Microsoft nie produkuje Bic Maców. Biednym można oddać akcje Microsoftu posiadane przez Gatesa. Biedny nie poczuje się przez to bogatszy. Pewnie chciałby coś sobie kupić. W tym celu musiałby sprzedać otrzymane akcje. A jak to wpłynie na ich wyceny? Spadną! „Papiery wartościowe" w rękach wielu biednych będą zatem mniej wartościowe niż wówczas, gdy miało je niewielu bogatych. Wyceny akcji determinuje między innymi fakt, że część z nich nie jest na sprzedaż, gdyż służą Gatesowi i innym do sprawowania kontroli nad ich spółkami.

Co by się stało, gdyby biedni po sprzedaniu otrzymanych akcji chcieli kupić sobie, na przykład, troszkę kawioru „Strottarga Bianco"? Kawior by najpierw podrożał, po zwiększeniu popytu. Ale skoro zaczęliby go jeść biedni, bogatym mógłby przestać tak bardzo smakować. A biedni też długo by go nie jedli, bo samym kawiorem trudno się najeść. Główna przyczyna nierówności to nierówność rozumu, ale, o dziwo, nikt nigdy nie uskarża się na jego brak.

Autor jest profesorem Uczelni Łazarskiego i adwokatem